wtorek, czerwca 29, 2021

#373 "Listy z Grenlandii. Na arktycznym szlaku" - Adam Jarniewski

#373 "Listy z Grenlandii. Na arktycznym szlaku" - Adam Jarniewski

U zachodnich wybrzeży Grenlandii, w odległości ok. 320 km na północ od stolicy kraju, Nuuk, leży Sisimiut czyli "miejsce przy lisich norach" - miasto, w którym wraz z rodziną mieszka trzynastoletnia Alina Kleist Jarniewska, bohaterka książki "Listy z Grenlandii". Skąd na tej największej wyspie świata wzięło się polsko brzmiące nazwisko? Mama Aliny jest Grenlandką, a tata Polakiem. Adam Jarniewski zamieszkał na Grenlandii w 2006 roku - założył rodzinę, pracuje jako nauczyciel i prowadzi niewielką działalność turystyczną. Jest również autorem wielu artykułów o Grenlandii oraz wydanego w 2018 roku reportażu "Nie mieszkam w igloo. Dekada życia na Grenlandii". Tym razem postanowił stworzyć książkę dla starszych dzieci i nastolatków. "Listy z Grenlandii. Na arktycznym szlaku" to pierwsza część cyklu. Publikacja została napisana w formie listów Aliny, głównej bohaterki, do koleżanki mieszkającej w Polsce.

Od wydawcy: Po półrocznym pobycie w Polsce Alina wyrusza w podróż do swojego domu na Grenlandii. Nie spodziewa się jednak, że jej rodzice zaplanowali kilkudniową pieszą wędrówkę. Czeka ich bezludny arktyczny szlak, na którym nie ma hoteli, sklepów, internetu, a nawet zasięgu telefonicznego. Główna bohaterka musi mierzyć się nie tylko z dziwnymi pomysłami mamy i taty, ale i z potęgą grenlandzkiej natury. Ciągle zmieniająca się pogoda, dzikie zwierzęta, lodowate potoki czy chmary żądnych krwi komarów to tylko część przeszkód, które napotyka w drodze do rodzinnego Sisimiut.

"Kiedy opowiadam w Polsce, że pochodzę z Grenlandii, na twarzy moich rozmówców prawie zawsze pojawia się zabawne zaskoczenie. Większość z nich nigdy wcześniej nie spotkała nikogo z tego rejonu świata, a do tego mówiącego po Polsku"

Czy mieszkańcy Grenlandii mieszkają w igloo? Czy żywią się tylko rybami i mięsem reniferów? Czy całują się nosami? Czy ta wyspa przez cały rok pokryta jest śniegiem i lodem? O Grenlandii krąży wiele stereotypów, często takich, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Ta największa wyspa świata bywa postrzegana jako surowa, zimna i niedostępna - jako trudne miejsce do życia. Ale czy rzeczywiście tak właśnie jest? Książka Adama Jarniewskiego to wspaniała okazja, by poznać prawdziwe oblicze Grenlandii - z punktu widzenia jej mieszkańców czyli oczami ojca i jego córki. Polsko-grenlandzka perspektywa stanowi ogromną zaletę. Główna bohaterka z humorem i trafnością opowiada m.in. o różnicach kulturowych. Przyznam, że uwielbiam książki, które właśnie w taki sposób przybliżają nam świat. Forma narracji sprawia, że zarówno bohaterka, jak i rzeczywistość, którą opisuje, z łatwością stają się bliskie. Co prawda książka skierowana jest głównie do starszych dzieci i młodzieży, ale doskonale spełnia swoją rolę również w przypadku dorosłych czytelników. Lekkie pióro Adama Jarniewskiego, fascynujace spostrzeżenia i ciekawostki oraz ciepło, szacunek i serdeczność przekazu składają się na wyjątkowy charakter publikacji.

Bo Grenlandia nie przypomina żadnego innego miejsca na ziemi

"Listy z Grenlandii" to bardzo udane połączenie funkcji edukacyjnej i rozrywkowej. Książkę czyta się z dużym zainteresowaniem i z przyjemnością. Szczególnie zachwycił mnie jej przyrodniczy aspekt. Głównym motywem "Listów z Grenlandii" jest piesza wyprawa czyli tzw. tytułowy arktyczny szlak - idealna okazja, by przyjrzeć się bliżej grenlandzkiej naturze. Bohaterka opowiada o arktycznej faunie i florze oraz respekcie wobec potęgi natury. W przystępny i zabawny sposób przemyca elementy geologii i glacjologii oraz nauk przyrodniczych. W książce znajdziemy opisy łowienia ryb oraz spotkania wołów piżmowych i reniferów. Wspólnie z Aliną wybierzemy się również na grenlandzki lądolód oraz dowiemy się, dlaczego czasami lepiej wędrować nocą. Czy lodowiec może się cielić, chichotać i wyć jak wilk? Czy na Grenlandii rosną drzewa? Jak brzmi grenlandzka cisza? Płetwa którego zwierzęcia przypomina ogromne serce powoli chowające się w wodzie? "Listy z Grenlandii" to piękna i fascynująca opowieść o naturze i jej roli w życiu mieszkańców - świetny punkt wyjścia do dalszych poszukiwań i pogłębienia wiedzy.

Sassumap Arnaa czyli kobieta z morskich głębin

Fabuła książki przeplatana jest krótkimi rozdziałami o charakterze teoretycznym, co bardzo dobrze poszerza wiedzę na temat Grenlandii. Bohaterka opowiada m.in. o języku grenlandzkim, dawnych i współczesnych wierzeniach oraz o historii kraju. Jeżeli zastanawialiście się kiedykolwiek, dlaczego grenlandzkie słowa są tak długie - w książce znajdziecie odpowiedź :)

"Listy z Grenlandii" to książka przepięknie wydana i dopracowana w każdym szczególe - ma twardą oprawę, atrakcyjną szatę graficzną, dużo kolorowych zdjęć i granatową tasiemkę (zakładkę). Nieustannie się zachwycam, zarówno aspektem wizualnym, jak i merytorycznym. Cieszę się, że w planie są kolejne części, bo to naprawdę udany książkowy projekt - Grenlandia na wyciągnięcie ręki dla każdego - dzieci, dorosłych i nauczycieli (z pewnością zabiorę ją ze sobą do szkoły). "Listy z Grenlandii" poszerzają horyzonty, rozbudzają ciekawość, uczą empatii i szacunku do przyrody i drugiego człowieka. Otwierają na świat i różnorodność - takich książek potrzebujemy. Dowiedziałam się wiele i miło spędziłam czas. Ta książka ma w sobie nie tylko wiedzę, ale też ciepło i serdeczność, które bardzo polubiłam. Serdecznie polecam.


"Listy z Grenlandii" to książka wydana w ramach selfpublishingu. Można ją kupić na stronie internetowej

 www.listyzgrenlandii.pl

 razem z pozdrowieniami od Adama i jego córki Aliny.



* Adam Jarniewski prowadzi stronę internetową oraz fanpage na Instagramie i Facebooku Poznaj Grenlandię - warto zajrzeć i dowiedzieć się więcej.


Rok wydania: 2021
Liczba stron: 196
Okładka: twarda
Język wydania: polski
Format: 150mm x 215mm
Moja ocena: 6/6

piątek, czerwca 25, 2021

#372 "Od pierwszych słów" - Agata Przybyłek

#372 "Od pierwszych słów" - Agata Przybyłek

"Początki znajomości damsko-męskich to zawsze gry pozorów. Dopiero po czasie wychodzi z ludzi ich prawdziwa natura"

Amelia kilka lat temu zakończyła związek i zamknęła trudny rozdział z przeszłości. Po powrocie do rodzinnej miejscowości skoncentrowała się na pracy w restauracji i opiece nad dziadkiem. I nawet jeśli dopada ją od czasu do czasu tęsknota za miłością i czułością, szybko tłumi te pragnienia - nieufność do mężczyzn i potrzeba spokojnego życia skutecznie zamykają jej serce na nowe uczucie. Do czasu aż poznaje przystojnego detektywa z Warszawy...

Rafał wspólnie z ojcem prowadzi agencję detektywistyczną. Dzięki rozwiązaniu trudnej medialnej sprawy zyskał prestiż i popularność. Teraz czeka na niego kolejne wyzwanie - w małej nadmorskiej miejscowości w okolicach tzw. Drogi Rozpaczy od lat w tajemniczych okolicznościach znikają kobiety. Czy Rafał jest w stanie rozwiązać kryminalną zagadkę? A może odnajdzie coś znacznie cenniejszego?

Drogi Amelii i Rafała niespodziewanie się krzyżują. Od pierwszych słów i wśród szumu morskich fal ich serca zaczynają szybciej bić. Czy to zauroczenie ma szansę przerodzić się w coś poważniejszego?

"Od pierwszych słów" to początek nowej książkowej serii Agaty Przybyłek z detektywem Rafałem Kamieńskim w roli głównej. Powieść łączy w sobie płynnie dwa wątki - romantyczny i kryminalny. Autorka przyzwyczaiła nas już do nastrojowych i subtelnych opowieści, które otulają oraz napełniają serce przyjemnym ciepłem i nadzieją. Nowa książka również ma w sobie ten urok - uczuciową magię, za którą tak lubimy twórczość autorki. Tym razem jednak romantyczna i nastrojowa fabuła została doprawiona nutą tajemnicy - kryminalną zagadką nadbałtyckiej Drogi Rozpaczy. Agata Przybyłek przyznaje, że inspiracją stała się dla niej historia kanadyjskiej Autostrady Łez - trasy biegnącej przez leśne tereny Kolumbii Brytyjskiej, gdzie przez dekady ginęły lub przepadały bez wieści młode kobiety. Przyznam, że sam pomysł na obyczajową serię z dreszczykiem wydał mi się strzałem w dziesiątkę. Bardzo dobrze wspominam tegoroczne powieści autorki - "Droga, którą przeszłam" oraz "I znowu cię zobaczę" - w każdej z nich pojawia się mroczny element zaskoczenia, który wspaniale urozmaica fabułę. Wydaje się jednak, że w przypadku nowej książki wątek kryminalny pełni nieco inną funkcję - tworzy jedynie tło dla romantycznej historii Amelii i Rafała i w zasadzie nie ingeruje w jej przebieg. Ten aspekt fabuły nie jest zbyt rozbudowany i niestety z każdą kolejną stroną rozmywa się na dalszym planie. Tym razem zabrakło mi dreszczyku niepewności, większego suspensu i napięcia - elementu zaskoczenia, który wprawiłby mnie w zdumienie (tak jak miało to miejsce np. w przypadku "Drogi, którą przeszłam". Nie zmienia to jednak faktu, że wątek kryminalny jako urozmaicenie tła powieści sprawdza się naprawdę dobrze. Poza tym to dopiero początek nowej serii, więc sporo jeszcze przed nami :)

Niespodziewane spotkanie i szansa na nowe uczucie

Główną osią fabularną książki Agaty Przybyłek jest historia rodzącego się uczucia. Lubię wrażliwość, z jaką autorka buduje damsko-męskie relacje. Historia Amelii i Rafała ma w sobie duże pokłady ciepła, romantyzmu i nadziei. Wspaniale pokazuje, jak nieprzewidywalne bywają ludzkie losy i że miłość może pojawić się w naszym życiu nawet wtedy, gdy najmniej się tego spodziewamy. I nawet wtedy, gdy zamkniemy serce na nowe uczucie w obawie przed kolejnym zranieniem. Amelia i Rafał łatwo wzbudzają sympatię, właściwie już od pierwszych słów :) Nowa książka Agaty Przybyłek otula morską bryzą, szumem fal i chrzęstem piasku pod stopami. Sądzę, że to świetna propozycja czytelnicza na zbliżające się letnie dni dla miłośniczek powieści obyczajowych. Lekkie pióro Agaty Przybyłek i uczucia, z których utkana jest historia głównych bohaterów to w mojej ocenie największe zalety książki.

"To twoje życie. Tylko od ciebie zależy, czy będziesz szczęśliwa"

"Od pierwszych słów" to pięknie napisana opowieść o rodzącym się niespodziewanie uczuciu - ekscytacji i zauroczeniu, ale też niepewności i wątpliwościach. O potrzebie czułości, pragnieniu szczęścia i otwieraniu się na zmiany. O podążaniu za głosem serca i nadziei na lepszy czas. Czytałam z przyjemnością i chętnie zobaczę, jak w przyszłości rozwinie się ta obyczajowa seria.





Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.


Data wydania: 19 maja 2021
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Seria: W tajemnicy (część pierwsza)
Liczba stron: 384
Moja ocena: 4/6


wtorek, czerwca 22, 2021

#371 "Zachód słońca na Santorini" - Dionisios Sturis

#371 "Zachód słońca na Santorini" - Dionisios Sturis

Co to znaczy być Grekiem? Czym jest greckość? Czy Grekiem trzeba się urodzić? Ile jest Greka w Greku i właściwie jakie to ma znaczenie dla współczesnego greckiego społeczeństwa?

Elefteria i Tanatos! – Wolność albo śmierć!

W tym roku Grecy obchodzą swoje wielkie urodziny - dwusetną rocznicę rewolucji, która doprowadziła do powstania nowożytnego państwa - wyzwolenia się spod osmańskiego panowania. Wydaje się zatem, że to idealny moment, by przyjrzeć się bliżej współczesnej Grecji. Wziąć ją pod lupę i dokładnie obejrzeć z każdej strony - zachwycić się, zasmucić i zadumać nad każdym jej błyszczącym elementem i nad każdą rysą. Zobaczyć prawdziwą Grecję, a nie tylko tę znaną z turystycznych folderów. Bo ten kraj wcale nie różni się od innych i jak każdy ma też swoją ciemną stronę. Dwieście lat greckiej niepodległości to burzliwy czas sukcesów i porażek, ale również okres budowania zbiorowej tożsamości. Co leży u jej podstaw? Hellenistyczne dziedzictwo? A może coś zupełnie innego? Poczucie tożsamości narodowej bywa złożone i problematyczne. I łatwo nim manipulować, dzięki czemu często staje się narzędziem wykorzystywanym w politycznych rozgrywkach (jak choćby w Nowej Turcji Erdoğana, o czym wspaniale pisze Agnieszka Rostkowska w książce "Wojownicy o szklanych oczach"). Greckie Apo pu ise? Skąd jesteś? tylko na pierwszy rzut oka może wydać się niepozorne. W rzeczywistości zwykle kryje się za nim znacznie więcej. Jak twierdzi Dionisios Sturis, dziennikarz i reportażysta: "Skąd jesteś to pytanie o ojca. Nie o matkę, ona nie odgrywa tu żadnej roli, nie o matczyznę - o ojca, ojczyznę i ojcowiznę. Ludzie pytają: skąd jesteś? - a myślą: kto jest twoim ojcem? Kim był twój dziadek, gdzie jest twoja wioska? W drugiej kolejności to także pytanie o rodzinę, region, o sąsiadów, o wspólnotę, o korzenie. (...) Jeśli pytanie skąd jesteś? znaczy kim jesteś?, wtedy zaczyna się sprawdzian na greckość, włącza się mechanizm podziału: swój kontra obcy". W ostatnich latach apo pu ise? zyskało też dodatkowe mroczne oblicze - stało się okrzykiem bojowym faszystów i często ostatnim pytaniem, które przed brutalną napaścią tzw. złocistych słyszały ofiary, głównie imigranci, uchodźcy oraz wszyscy ci rzekomo niewystarczająco "greccy".

"Zachód słońca na Santorini" to kontynuacja "Gorzkich pomarańczy" - reporterskiego dyptyku o współczesnej Grecji. Jej autor, Dionisios Sturis, ponownie zabiera nas w podróż, tym razem podążając śladem greckiej tożsamości narodowej i związanych z nią napięć. Główną osią książki jest działalność Złotego Świtu - skrajnie nacjonalistyczniej greckiej partii politycznej obecnie uznawanej za neonazistowską ogranizację przestępczą. Autor opowiada, w jaki sposób członkowie organizacji wykorzystali kryzys gospodarczy i imigracyjny oraz narodowe mity, by wejść do greckiego parlamentu. Pisze o  pogromach i fali przemocy, zastraszaniu, pobiciach i morderstwach, m.in. śmierci Pavlosa Fyssasa, 34-letniego rapera. Oddaje też głos świadkom wydarzeń i rodzinom ofiar oraz relacjonuje proces sądowy członków Złotego Świtu. W tle Dionisios Sturis rzuca światło na kryzys migracyjny i sprawę wywiezionych przed laty do Londynu marmurów z ateńskiego Partenonu. Całość tworzy obraz Grecji, jakiej wielu z nas wcale nie zna - nie tej dumnej starożytnej ani rajskiej turystycznej, ale tej współczesnej - w kryzysie gospodarczym i migracyjnym, targanej napięciami na tle narodowościowym, na rozdrożu między Wschodem i Zachodem, przeszłością i nowoczesnością. Ale "Zachód słońca na Santorini" to nie tylko spojrzenie na Grecję reporterskim okiem. Książka zyskuje intymny wymiar za sprawą osobistej historii autora. Między wersami, wśród okruchów wspomnień, Dionisios Sturis jako syn Polki i Greka mierzy się ze swoją własną greckością - skomplikowaną relacją z ojcem, a tym samym również z Grecją. Podejmując w książce kwestie dotyczące greckiej tożsamości zbiorowej, autor konstruuje własną tożsamość narodową i pozwala nam spojrzeć na Grecję okiem zarówno Polaka, jak i Greka.

Nie będę ukrywać - o współczesnej Grecji wiem bardzo niewiele. Wygląda no to, że utknęłam gdzieś pomiędzy historyczną, beletrystyczną a turystyczną odsłoną kraju. Na szczęście pojawiła się okazja, by to zmienić. "Zachód słońca na Santorini" to kawałek świetnego reportażu - takiego, który zostaje w głowie (i w sercu) na długi czas i takiego, który poszerza horyzonty. Dionisios Sturis stworzył ciekawą mieszankę literatury faktu i wspomnień doprawioną szczyptą podróżniczej narracji. Polsko-greckie korzenie autora nadały tej książce dodatkowego smaczku, bo na Grecję możemy spojrzeć niejako od zewnątrz, ale też od wewnątrz. Dionisios Sturis pisze trafnie, merytorycznie, angażująco i z reporterską wrażliwością. Jego książka chwyta za gardło i wywołuje ból, gdy czytamy o wielu brutalnie przerwanych życiorysach oraz o dramacie rodzin ofiar. Wywołuje złość na bezsensowną przemoc, nienawiść i poczucie wyższości sprawców. Przynosi nadzieję i wywołuje podziw dla odwagi tych, którzy nie dali się zastraszyć i przemówili głośno, sprzeciwiając się złu. Wywołuje też lęk, gdy uświadomimy sobie, jak niebezpieczną formę może przyjąć nacjonalizm oraz że tak ekstemalne przejawy dyskryminacji zdarzają się nadal, a wydarzenia choćby z czasów drugiej wojny światowej pokrywają się kurzem zapomnienia. Nie jest łatwo czytać o cierpieniu matki, której syn został śmiertelnie ugodzony nożem. Ani o próbie spalenia żywcem muzułmanów podczas modlitwy. Ale warto i trzeba, bo "Zachód słońca na Santorini" jest ważnym świadectwem i przestrogą - uniwersalną historią, która nie dotyczy tylko Grecji i Greków, ale nas wszystkich, lustrem, w którym każdy z nas może się przejrzeć. I poniekąd nie sposób też uniknąć pewnych analogii. Książka Sturisa daje sporo przestrzeni na własne refleksje.

"Zachód słońca na Santorini" to reportaż, który zagląda pod podszewkę i odsłania ciemniejszą stronę kraju. Po jego przeczytaniu zyskujemy szerszy obrazek - to szansa, by zacząć spoglądać na prawdziwą Grecję z większą świadomością. Dionisios Sturis stworzył przejmującą opowieść o tożsamości, pochodzeniu i przynależności. O groźnym obliczu nacjonalizmu, o podziałach oraz dramatycznych konsekwencjach nienawiści, ksenofobii i ignorancji. O poczuciu bezkarności sprawców, dramacie ofiar i ich rodzin oraz o odważnej i wyczerpującej walce o sprawiedliwość. Towarzyszyło mi wiele emocji - od uśmiechu, przez gniew, lęk i wzruszenie aż po smutek i refleksję. Ważny temat i ważny reportaż. Serdecznie polecam, warto.





Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu.


Data wydania: 16 czerwca 2021
Wydawnictwo: Poznańskie
Seria: reporterska
Liczba stron: 400
Moja ocena: 5/6


poniedziałek, czerwca 21, 2021

#370 "Poczuj Pl" - Marzena Filipczak

#370 "Poczuj Pl" - Marzena Filipczak
Na świecie są miejsca, które zapierają dech w piersi. Takie, o których śnimy i takie, które na zawsze pozostają w pamięci. Takie, które stają się bliskie i takie, do których chętnie wracamy. Azja, Australia, Ameryka Południowa? Niekoniecznie ;) Bo wcale nie musimy jechać daleko, by doświadczyć prawdziwego piękna. Polska potrafi zachwycić i oczarować, zarówno miłośników natury, ciszy i spokoju, jak i amatorów miejskiego życia czy mocniejszych wrażeń. Dzikie plaże, górskie szlaki, kolorowe jeziora, gęste lasy, łąki pachnące ziołami... Polska jest piękna i ma nam wiele do zaoferowania. Czasami jednak ulegamy złudzeniu - myślimy, że niczym nas już nie zaskoczy. Szukamy nowych wrażeń coraz dalej. Tymczasem może się okazać, że egzotyka, której tak bardzo pragniemy jest tuż obok nas. Może wystarczy tylko odkryć na mapie Polski punkty, o których nie mamy pojęcia albo spojrzeć innym okiem na te, które już dobrze znamy? Jak poznawać Polskę niebanalnie? Jak ją smakować, odkrywać i doświadczać? Gdzie szukać nowych wrażeń?


"Poczuj Pl" to nowa książka Marzeny Filipczak, podróżniczki i dziennikarki. Tym razem autorka zabiera nas w podróż po Polsce - proponuje, by spojrzeć na nią poprzez doznania, a zatem by dotknąć, przeżyć, zachwycić się i oderwać od codzienności. W książce znajdziemy 30 pomysłów na przygody, które dostarczą nam wrażeń oraz wyjazdy, które pomogą nam odnaleźć wewnętrzny spokój.

Otwórz oczy i uszy czyli odkryj Polskę, jakiej nie znałeś - wszystkimi zmysłami

Pierwsza część książki to rozdziały poświęcone aktywnym (i niebanalnym;) formom spędzania czasu wolnego. Wśród nich znajdziemy m.in. spływ kajakowy Bugiem, tratwy na Biebrzy, trasy rowerowe, pomysły na wędrówkę wzdłuż Bałtyku, wspinanie w skałkach na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, loty balonem i paralotnią, biwakowanie, narty biegowe i żeglowanie po lodzie. Natomiast druga część to propozycje na relaks i spokojny odpoczynek - obserwacja ptaków i gwiazd, geoturystyka, pobyt w klasztorach, pola lawendy, zbieranie ziół i leczenie lasem.

Książka Marzeny Filipczak świetnie spełnia swoją rolę. Pozwala spojrzeć na Polskę świeżym okiem - uczy uważności i inspiruje do podróży, odkrywania i poznawania poprzez różne, często nietypowe formy aktywności. Lot balonem lub paralotnią wydaje się ekstrawagancki? Nic bardziej mylnego. "Poczuj Pl" bardzo dobrze uświadamia, jak wiele różnych możliwości turystycznych i rekreacyjnych oferuje nasz kraj. Co ważne, każdy z nas znajdzie coś dla siebie - i miłośnik aktywnych form spędzania czasu wolnego, i amator spokojnego wypoczynku. Ogromną zaletą publikacji są zamieszczone w niej rozmowy z ludźmi, którzy tworzą i organizują dla nas te wszystkie wspaniałe aktywności i miejsca. O swojej działalności opowiadają z pasją, entuzjazmem i zaangażowaniem. Czym są parki ciemnego nieba? Gdzie warto wybrać się na lot balonem? Jak przygotować się do noclegu w lesie? Od czego rozpocząć przygodę ze wspinaczką skałkową? Jak wygląda pobyt w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu? Kiedy najlepiej wybrać się na sesję fotograficzną na lawendowe pole? Jak brzmi cisza w trakcie sesji lasoterapii w podlaskim borze? - odpowiedzi na te pytania i znacznie więcej można znaleźć w książce Marzeny Filipczak.

"Poczuj Pl" to pięknie wydana, pełna kolorowych zdjęć, inspirująca i praktyczna* publikacja, która sprawi, że zapragniemy wyruszyć w Polskę i poczuć ją wszystkimi zmysłami. Czytałam z przyjemnością i mam już nawet kilka pomysłów na krótkie wakacyjne wycieczki (pola lawendowe, nadchodzę ;). Polecam.



* w każdym rozdziale zamieszczony jest tzw. przepis na przygodę/przepis na relaks czyli przydatne adresy, wskazówki (np. ceny, noclegi, ekwipunek) i polecane przez autorkę miejsca.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera.


Data wydania: 2 czerwca 2021
Wydawnictwo: Wielka Litera
Liczba stron: 384
Moja ocena: 4,5/6


niedziela, czerwca 20, 2021

#369 "Zaginiona Siostra" - Lucinda Riley (przekład Anna Esden-Tempska)

#369 "Zaginiona Siostra" - Lucinda Riley (przekład Anna Esden-Tempska)

Sześć sióstr. Każda z nich jest inna. Każda urodziła się w innej części świata. Nazwane na cześć mitycznych Plejad i adoptowane przez tajemniczego Pa Salta, trafiły do pięknego zamku nad Jeziorem Genewskim. Po śmierci przybranego ojca ruszają w świat, by odkryć przeszłość i budować przyszłość. Wciąż nie wiadomo jednak, kim jest siódma siostra i co się z nią stało...

Lucinda Riley od wielu lat należy do grona moich ulubionych autorek literatury obyczajowej. Z tym większym smutkiem i żalem przyjęłam wiadomość o jej śmierci - Lucinda kilka dni temu przegrała długoletnią walkę z chorobą. "Zaginiona Siostra", która w czerwcu trafiła na księgarskie półki, w początkowych założeniach miała zamykać cykl "Siedmiu Sióstr". Przed oficjalną premierą dowiedzieliśmy się jednak, że Lucinda planuje jeszcze jedną powieść - część poświęconą historii Pa Salta, adopcyjnego ojca sióstr. Czy autorka zdążyła ukończyć pracę nad ósmym tomem sagi? Tego nie wiemy, ale jedno jest pewne - zakończenie "Zaginionej Siostry" pozostawia czytelników z wieloma pytaniami i wątpliwościami.

Saga o Siedmiu Siostrach to bez wątpienia najważniejszy projekt Lucindy Riley - stworzony z dużym rozmachem, wymagający odpowiednich umiejętności pisarskich oraz bardzo dobrego przygotowania. I jedno, i drugie jest w tej serii książek wyraźnie widoczne. Lucinda miała wyjątkowy talent do tworzenia misternych opowieści utkanych z wielu różnych elementów. Jej książki stanowią zawsze barwną mieszankę wątków historycznych, kulturowych, romantycznych i obyczajowych. Nie bez znaczenia były również wybierane przez nią motywy i lokalizacje. Lucinda potrafiła poruszyć ważne kwestie z dużą wrażliwością oraz dbałością o detale i poziom merytoryczny. Jej powieści niezmiennie zachwycają lekkością pióra i stanowią wspaniałą literacką podróż, zarówno pod względem historycznym, jak i geograficznym. "Zaginiona Siostra" nie stanowi pod tym względem wyjątku. Jednak najważniejsze pytanie brzmi: Kim jest tytułowa zaginiona siostra? I dlaczego Pa Salt szukał jej z tak ogromną determinacją?

Przemieniona w gwiazdę Merope świeci najsłabiej, bo jako jedyna z Plejad związała się ze śmiertelnikiem...

Podążając za sensacyjnymi doniesieniami prawnika rodziny, Georga Hoffmana, który być może ustalił tożsamość Zaginionej Siostry, Maja i Ally wpadają na jej trop w winnicy w Nowej Zelandii. Znajdują też rysunek niezwykłego pierścienia ze szmaragdem w kształcie gwiazdy. Dla dziewcząt rozpoczyna się wyścig z czasem, aby jak najszybciej odnaleźć Zaginioną Siostrę, żeby mogła razem z pozostałymi siostrami złożyć wieniec na Morzu Egejskim, w miejscu, gdzie Ally ostatnio widziała jacht ojca, Pa Salta. Niestety Mary McDougal, właścicielka pierścienia, która jako jedyna może potwierdzić, że jej córka Mary Kate rzeczywiście jest Zaginioną Siostrą, właśnie wyruszyła w podróż dookoła świata. Siostry udają się więc kolejno do Nowej Zelandii, Kanady, Anglii, Francji i Irlandii, ale nieuchwytna Mary wciąż wymyka im się z rąk. Wygląda na to, że wcale nie chce, by ją odnaleziono…

Lucinda Riley przyzwyczaiła nas już do pewnego określonego schematu. Fabuła "Zaginionej Siostry", podobnie jak pozostałych części sagi, prowadzona jest w dwóch liniach czasowych. Autorka umiejętnie przeplata ze sobą przeszłość i teraźniejszość, stopniowo odkrywając tajemnice i tworząc spójną, wielowątkową opowieść. Pomijając tytułowe siostry, bohaterkami z dawnych czasów zawsze są kobiety - z pozoru kruche, ale często odważne i silne wewnętrznie. Tym razem poznajemy Nualę Murphy, młodą kobietę zaangażowaną w działalność tzw. Cumann na mBan czyli Rady Irlandzkich Kobiet. Głównym zadaniem tej organizacji było wspieranie Irlandzkiej Armii Republikańskiej walczącej o niepodległość Irlandii w latach 1919-1922, a zatem prowadzenie pracy wywiadowczej, transportowanie broni, opieka nad rannymi, zapewnianie kryjówek i wspieranie ludzi IRA osadzonych w więzieniach. W "Zaginionej Siostrze" Lucinda Riley odsłania przed nami ważny kawałek irlandzko-brytyjskiej historii. Podobnie jak w przypadku pozostałych części serii, to właśnie wątek z przeszłości czytałam z największym zainteresowaniem i emocjonalnym zaangażowaniem. Autorka rzuca w nim światło na sytuację rodzin, które znalazły się w samym sercu konfliktu. Wiele z nich musiało wówczas zmierzyć się ze stratą, nieustannym lękiem o życie własne i najbliższych, a także z napięciami na tle narodowościowym między Irlandczykami a Brytyjczykami. Opowieść Nuali to fascynująca mieszanka radości, smutku, wzruszeń i niepewności - historia miłości, siły, poświęcenia i odwagi, by móc zaryzykować wszystko dla zmiany i lepszej przyszłości. Cieszę się, że Lucinda miejscem akcji uczyniła tym razem Irlandię - miejsce swojego urodzenia. Wydaje się, że to piękna podróżnicza klamra dla całej sagi. Historia Nuali łączy się płynnie z rodzinnym dziedzictwem tytułowej Zaginionej Siostry, ale oczywiście nie zdradzę wam szczegółów - zakończenie książki potrafi zaskoczyć :)

"Miłości nie ogranicza odległość ani żaden kontynent. Oczyma sięga gwiazd"

Na kartach nowej książki Lucindy Riley spotykają się wszystkie siostry, które poznaliśmy w poprzednich częściach. Co prawda ich "pogoń" za Mary-Kate i jej matką wydała mi się nieco komiczna i "szyta grubymi nićmi", ale doceniam pomysł autorki na zebranie sióstr w jednej opowieści. Dzięki temu mamy okazję zobaczyć, jak działają wspólnie i jak wyglądają ich siostrzane relacje. Powieść rzuca też światło na ich dalsze losy, co dla fanów sagi jest prawdziwą gratką - miłym ponownym spotkaniem.

W "Zaginionej Siostrze" znajdziemy interesujące postaci z własną, często trudną historią. Lucinda ponownie nawiązuje do wielu ciekawych motywów z historii, geografii, literatury i kultury. Plastyczne opisy, dopracowane tło i intrygująca fabuła sprawiają, że czytanie tej książki to prawdziwa literacka przyjemność. Historia tytułowej Zaginionej Siostry z każdą kolejną stroną "rośnie" i nabiera barw, dostarczając całą gamę emocji i przemyśleń. Dla Lucindy zawsze ważni byli ludzie, ich przeżycia i wewnętrzne zmagania. Saga, którą stworzyła, wspaniale pokazuje, że siłą rodziny wcale nie są więzy krwi, lecz miłość, troska i szacunek - ludzie, którzy są sobie bliscy.

"Zaginiona Siostra" to pięknie napisana opowieść o przebaczeniu, trudnych powrotach oraz próbie pogodzenia się z przeszłością i stratą. O skomplikowanych rodzinnych więzach, pochodzeniu i dramatycznych decyzjach.  W książce znajdziemy miłość, nadzieję, śmierć, narodziny, zdrady, bolesne wspomnienia i tajemnice, a wszystko to przedstawione z charakterystyczną dla autorki wrażliwością. Dla mnie - kolejne udane spotkanie z prozą Lucindy Riley. Serdecznie polecam.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Albatros.


Tytuł oryginalny: The Missing Sister
Przekład: Anna Esden-Tempska
Wydawnictwo: Albatros
Seria: Siedem Sióstr (część siódma)
Data wydania: 2 czerwca 2021
Liczba stron: 672
Moja ocena: 5/6

wtorek, czerwca 15, 2021

#367 "Shuggie Bain" - Douglas Stuart (przekład Krzysztof Cieślik) /przedpremierowo/

#367 "Shuggie Bain" - Douglas Stuart (przekład Krzysztof Cieślik) /przedpremierowo/

Zamykasz oczy i wtedy widzisz to doskonale. Szary dym papierosowy, szare obrazy przesuwające się na ekranie telewizora, szare, przysadziste domy stłoczone w równych rzędach, szare twarze mokre od deszczu, hałdy węgla tworzące horyzont, szkielety zamkniętych kopalni, dym wydobywający się z kominów, dzieci bez butów bawiące się w pyle... Szarość. Wszechogarniająca szarość, która wysysa całą energię i odbiera nadzieję. Życie w szkockim Glasgow lat. 80 XX wieku przypomniało wyblakłą kliszę pozbawioną kolorów. Gdy pod rządami Margaret Thatcher upadł przemysł stoczniowy, hutniczy i wydobywczy, klasa robotnicza znalazła się w poważnym kryzysie. Douglas Stuart maluje słowem ponure obrazy pełne biedy, nędzy, poniżenia, depresji, bezrobocia, uzależnienia, braku perspektyw i przemocy. Maluje autentycznie i precyzyjnie, krok po kroku budując fabularną przestrzeń. Aż w pewnym momencie ta szara rzeczywistość pochłania bez reszty i nie sposób z niej uciec. Tragizm zdewastowanego społeczeństwa obecny jest w opróżnianych puszkach piwa, wilgotnych zakamarkach mieszkań, monetach wyciąganych z gazomierza, pustym wzroku kobiet stojących w kolejce po zasiłek i szkockim dialekcie niosącym się po górniczym osiedlu. Realizm prozy Douglasa chwyta za gardło i nie chce puścić - obrazy przesuwają się przed oczami niczym kadry z czarno-białego filmu. Jednak sercem tej brutalnie szczerej i boleśnie smutnej historii wcale nie jest wspomniana szarość, lecz bezkompromisowa i destrukcyjna miłość syna do uzależnionej od alkoholu matki. Jak daleko można się posunąć, by ocalić bliską osobę nie krzywdząc przy tym samego siebie? Czy wystarczy tylko mocno kochać i nie tracić nadziei? Jak bardzo to, kim jesteśmy w środku, różni się od tego, kim jesteśmy na zewnątrz podczas konfrontacji ze światem i ludźmi?

"Shuggie Bain" to bez wątpienia jedna z ważniejszych nowości wydawniczych - polskiego przekładu dokonał Krzysztof Cieślik. Książka zdobyła literacką nagrodę The Booker Prize for Fiction 2020 oraz znalazła się w gronie finalistów National Book Award for Fiction oraz John Leonard Prize for Best First Book. "Suggie Bain" to debiut Douglasa Stuarta, szkockiego pisarza i projektanta mody urodzonego w Glasgow, a mieszkającego obecnie w Stanach Zjednoczonych. Opowieść o chłopcu, tytułowym Shuggiem, dorastającym w postindustrialnej Szkocji wraz ze swoją uzależnioną matką Agnes, powstawała niemal 10 lat i choć nie jest autobiograficzna, widać w niej wyraźnie nawiązania do dzieciństwa i młodości autora. Dla Douglasa Stuarta wydanie książki było jak spełnienie długo odkładanego marzenia. Autor, podobnie jak bohater powieści, wczesne lata spędził w komunalnej dzielnicy Glasgow u boku uzależnionej matki, walcząc z poczuciem niedopasowania oraz otaczającą go szarością i biedą.

Młody Hugh Bain, zwany przez wszystkich Shuggiem, to samotny chłopiec, którego dzieciństwo przypadło na trudny okres lat osiemdziesiątych w robotniczym Glasgow i który mimo starań nie potrafi sprostać oczekiwaniom swojego otoczenia. Jego matka, Agnes Bain, chciała od życia czegoś więcej. Marzyła o domu i o życiu na własny rachunek. Kiedy jej niewierny mąż postanawia odejść, kobieta i troje dzieci zostają uwięzieni w górniczym mieście, przetrzebionym przez reformy Margaret Thatcher. Agnes coraz częściej szuka ratunku w butelce i ostatecznie to na dzieciach spoczywa obowiązek uratowania matki. Jedno po drugim wszyscy ją opuszczają, aż zostaje tylko Shuggie. Jej najmłodszy syn wierzy bowiem w matkę jak nikt i walczy o nią do samego końca. Sam jednak zmaga się z problemami – Agnes pragnie mu pomóc, jednakże z czasem uzależnienie przyćmiewa w jej życiu wszystko, włączając w to ukochanego syna (źródło: opis wydawcy)

"Codziennie wygrzebywała się ze swojego grobu w pełnym makijażu, ze zrobionymi włosami i wysoko uniesioną głową. Gdy przynosiła sobie wstyd piciem, nazajutrz podnosiła się, wkładała najlepszy płaszcz i stawiała czoło światu. Gdy miała pusty brzuch, a jej dzieci były głodne, układała włosy i kazała światu myśleć, że wszystko gra"

Powieść Douglasa Stuarta wstrząsa za sprawą niezwykłego realizmu, co dotyczy zarówno przestrzeni fabularnej, jak i książkowych postaci. Autor rzuca światło na życie w zmarginalizowanej społeczności pogrążonej w kryzysie oraz przedstawia w zbliżeniu rozpad rodziny głównego bohatera. Intymność i szczerość z jakimi Douglas Stuart bada relacje rodzinne oraz odmalowuje portrety zagubionego syna i jego czarującej i nieszczęśliwej matki zachwycają już od pierwszych stron. Niesamowite, jak bardzo żywy i autentyczny jest to przekaz. Miłość, troska, współczucie i bezradność nieustannie mieszają się w książce z destrukcją, złością, goryczą i rozdzierającym smutkiem. Czytelnik bardzo intensywnie odczuwa te wszystkie emocje, bo proza Douglasa Stuarta ma moc skracania dystansu - książkowy świat wydaje się bliski, niemal na wyciągnięcie ręki.

"- To kto się nią wtedy zajmie?
- No, sama będzie musiała się sobą zająć.
- To jak jej się polepszy?
- Nie popełnij tego samego błędu co ja. Nigdy jej się nie polepszy. Musisz odejść, jak nadejdzie odpowiedni moment. Tylko siebie możesz uratować"

Douglas Stuart doskonale uchwycił w książce ambiwalentność relacji syna i jego uzależnionej od alkoholu matki - z jednej strony miłość, nadzieja i wzajemne zrozumienie, a z drugiej nieprzewidywalność i postępująca destrukcja. Agnes to interesująca i złożona postać. Żyjąc w świecie biedy, patriarchatu i sztywnego podziału ról, nie potrafi odnaleźć własnej drogi. Pragnie lepszego życia, ale z czasem coraz bardziej pogrąża się w beznadziei - rzeczywistości, z której nie potrafi uciec. Staje się ofiarą niespełnionych oczekiwań i gorzkich rozczarowań. Obserwowanie jej zmagań bywa bolesne, szczególnie w kontekście wpływu uzależnienia na życie Shuggiego. Ta historia pełna jest wzlotów i upadków, a Agnes jako książkowa postać wzbudza nie tylko złość i współczucie, a też w pewnym sensie sympatię. Autorowi wspaniale udało się uchwycić niuanse - w rezultacie powstał fascynujący i przenikliwy psychologicznie portret kobiety, żony, kochanki, matki oraz córki. Niestety Agnes, pogrążając się w alkoholizmie, pociąga za sobą Shuggiego. Chłopiec kocha matkę, troszczy się o nią i nie traci nadziei, że jest w stanie ją ocalić. Jeśli tylko będzie bardzo kochał, jeśli tylko będzie się mocniej starał... Zestawienie miłości i uzależnienia porusza do głębi, a walka toczona przez chłopca łamie serce. Bo Shuggie musi mierzyć się nie tylko z niesprzyjającym środowiskiem, alkoholizmem matki i rozpadem rodziny, ale również z poczuciem własnej odmienności i niedopasowania. Książka Stuarta z wrażliwością porusza kwestie związane z tożsamością płciową i seksualnością, samotnością i odrzuceniem.

"Lizzie zmrużyła oczy, patrząc na wnuka i na jego blondwłosą lalkę. - Będziesz musiała zdusić to w zarodku. Tak nie uchodzi"

Nie ulega wątpliwości - książka Douglasa Stuarta przepełniona jest smutkiem. Jednak to właśnie zestawienie go z nadzieją i bezwarunkową miłością czyni "Shuggie Bain" powieścią wyjątkową i poruszającą. I nawet jeśli doświadczenia bohaterów wydadzą się nam odległe od naszych własnych, będziemy w stanie odczytać przekaz - historia stworzona przez Stuarta z łatwością dociera do serca za sprawą swojej uniwersalności. Pokochałam genialną przenikliwość autora w budowaniu skomplikowanych ludzkich portretów. Ostre, barwne dialogi, czarny humor i szkocki dialekt nadają książce dodatkowego kolorytu.

"Shuggie Bain" to przejmująca opowieść o próbie przejęcia kontroli nad swoim losem, tęsknocie za stabilnością i szczęśliwym domem rodzinnym oraz o dzieciństwie i pochodzeniu, które nosimy w sobie na zawsze. O trudnej walce o przetrwanie, egzystencjalnym zagubieniu i szukaniu swojej drogi w brutalnym, szarym i rozczarowującym świecie. O pełnej poświęcenia i destrukcyjnej miłości syna do matki i jej granicach oraz o podnoszeniu się z kolan po kolejnych życiowych ciosach. Autentyczna i zapadająca w pamięć. "Shuggie Bain" pozostanie ze mną na długo. Serdecznie polecam.





Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu.


Tytuł oryginalny: Shuggie Bain
Przekład: Krzysztof Cieślik
Wydawnictwo: Poznańskie
Data wydania: 16 czerwca 2021
Liczba stron: 528
Moja ocena: 6/6

poniedziałek, czerwca 14, 2021

#366 "Cichym słowem" - Lidia Liszewska i Robert Kornacki

#366 "Cichym słowem" - Lidia Liszewska i Robert Kornacki

Jak wyrazić miłość? Tylko szeptem, jednym gestem, cichym słowem?

Drogi Edyty i Jacka niespodziwanie przecięły się pewnego dnia w małej nadmorskiej miejscowości. Uczucie, które ich połączyło, było nieśmiałe i niepewne - rozwijało się subtelnie, z niepokojem patrząc w przyszłość. Ona, starsza kobieta po przejściach, która już kiedyś straciła miłość i On, młody mężczyzna ceniący sobie wolność i niezależność. Dzieliło ich wiele, ale miłość za nic miała te różnice. Z szumem morskich fal w tle kochali się i poznawali, a ich serca wypełniały dojrzała namiętność i głębokie porozumienie. Niestety czar prysnął - drogi Edyty i Jacka rozeszły się tak nagle, jak się spotkały. Pozostały tylko wspomnienia wspólnych chwil. I jej zapach na poduszce, i jego ulubiony kubek...  Każde z nich poszło w innym kierunku, z bolesną raną w sercu, tęsknotą i poczuciem pustki. Edyta postanowiła zapomnieć na zawsze - skoncentrować się na rodzinie i pracy. Jacek z kolei musiał nie tylko stawić czoła rozstaniu, ale też szybko odnaleźć się w zupełnie nowej życiowej roli. Czy ta historia ma jeszcze szansę na szczęśliwe zakończenie? Czy miłość znajdzie właściwą drogę? Co dla Edyty i Jacka przygotował los?

"Cichym słowem" to trzecia część Burszynowej Serii. Jej autorzy, Lidia Liszewska i Robert Kornacki, ponownie zabierają nas do świata Edyty i Jacka, przedstawiając ich dalsze losy. Przyznam szczerze, że czekałam na finał tej historii z niecierpliwością. Urzekł mnie niebanalny charakter serii doprawiony sporą dawką życiowego realizmu - czegoś, co tak dobrze znamy ze zwykłej codzienności. Związek bohaterów już od pierwszych chwil poddawany był próbie. Różnica wieku oraz społeczne i rodzinne oczekiwania wywierały presję na uczucie, które rodziło się niepewnie i z dużą nieśmiałością. Czy dwa tak bardzo odmienne światy można złączyć w jedno? Może czasami miłość po prostu nie wystarczy? "Cichym słowem" to wspaniałe zakończenie - klamra, która łączy ze sobą wszystkie elementy historii Edyty i Jacka w spójną całość - długą i skomplikowaną drogę w poszukiwaniu miłości i szczęścia. Co czeka na końcu tej drogi? Czy otrzymaliśmy upragniony happy end? Musicie koniecznie przekonać się sami :)

"Trzy minuty później wbiegła zdyszana do swojego mieszkania. Szybkim krokiem weszła do sypialni, chwyciła małe drewniane pudełko, które trzymała przy łóżku. Z osobnej przegródki, wyściełanej czekoladowym aksamitem, wyciągnęła bursztynowy wisior. Przełożyła go szybkim ruchem przez głowę i ruszyła do wyjścia, zostawiając otwarte wieko skrzyneczki. Dopiero gdy znalazła się z powrotem w taksówce, jej puls zaczął zwalniać. Schowała w prawej dłoni cały kamień. Był gładki, ciepły od jej ciała, był… Był. Teraz naprawdę mogła już jechać. Miłości nigdy dość. Nawet tej zaklętej w kamieniu…"

Powieść "Cichym słowem" otuliła mnie klimatem dobrze znanym z poprzednich części. Lidia Liszewska i Robert Kornacki pięknie piszą o uczuciach - z wrażliwością, przenikliwością i życiową mądrością. Ich liryczna i refleksyjna proza z łatwością znalazła drogę do mojego serca. I co ważne, pokochałam historię Edyty i Jacka - opowieść o miłości dojrzałej kobiety po przejściach i młodszego od niej mężczyzny. To był dla mnie spory powiew świeżości - coś wyróżniającego się spośród wielu cukierkowych i szablonowych powieści obyczajowych z wątkiem romantycznym. Seria Bursztynowa wychodzi pod tym względem poza utarte schematy i idealnie trafia w gust nieco starszych czytelniczek znudzonych już historiami o młodzieńczym zauroczeniu, płomiennej namiętności i miłosnych fajerwerkach. W książkowej serii Lidii Liszewskiej i Roberta Kornackiego znaleźć można sporą przestrzeń na własne przemyślenia oraz całą gamę autentycznych uczuć, bez sztucznego przerysowania i niepotrzebnej egzaltacji. W mojej opinii to największa zaleta.

O niełatwej miłości, która rozkwitała wśród szumu morskich fal

Trzecia część cyklu to wiele ważnych zmian, przede wszystkim w życiu Jacka. Z dużym zainteresowaniem czytałam o jego zmaganiach. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale przyznam, że bardzo poruszyła mnie nowa sytuacja, w której się znalazł. "Cichym słowem" wspaniale uświadamia, jak zaskakujące i nieprzewidywalne bywają koleje losu. Jak jeden moment potrafi odmienić na zawsze całe dotychczasowe życie. Jak uciekając przed tym co najważniejsze, odbieramy sobie szansę na szczęście... W trzeciej części nie brakuje smutku, niepewności i zagubienia, ale też nadziei i miłości - we wszystkich odcieniach. Bywa zaskakująco, przewrotnie i wzruszająco.

Seria Burszynowa stała mi się bardzo bliska. Otuliła mnie tęsknotą, melancholią i szumem morskich fal. Niebanalna historia Edyty i Jacka potrafi bez wątpienia poruszyć czułe struny swoją dojrzałością, autentycznością i życiowym realizmem. Czytając ostatnie zdania trzeciej części, miałam w oczach łzy. I gdzieś po cichu liczę, że to jeszcze nie koniec - trudno rozstać się z bohaterami.

Seria Burszynowa to pięknie napisana i utkana z codzienności opowieść o uczuciu, które nie patrzy na wiek i odległość. O trudnych decyzjach, stratach, bolesnych rozstaniach i nowych szansach. O podążaniu za głosem serca i długiej drodze do szczęścia. I o tym, co w naszym życiu jest najważniejsze - nigdy nie należy tracić nadziei. Serdecznie polecam całą serię - jedna z moich ulubionych. Warto przeczytać.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.



Data wydania: 2 czerwca 2021
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Cykl: Seria Bursztynowa (część trzecia)
Liczba stron: 352
Moja ocena: 5/6

niedziela, czerwca 13, 2021

#365 "Dni barbarzyńców" - William Finnegan (przekład Agata Ostrowska)

#365 "Dni barbarzyńców" - William Finnegan (przekład Agata Ostrowska)

"Kiedy naprawdę surfujesz, fale są całym twoim życiem"

Czy surfing to tylko sport? A może kryje się za nim coś znacznie więcej - sposób na życie, pasja, uzależnienie, które może przejąć nad nami kontrolę? Czy surfing buduje przyjaźnie i sprzyja zdobywaniu ważnych życiowych doświadczeń? Dlaczego balansowanie na granicy życia i śmierci bywa tak pociągające? Czym tak naprawdę jest surfing?

William Finnegan to amerykański dziennikarz i publicysta, współpracownik czasopisma "The New Yorker" znany przede wszystkim z artykułów na temat polityki, apartheidu i konfliktów zbrojnych, m.in. w Sudanie, Somalii i Meksyku. W wieku 63 lat wydał książkę "Dni barbarzyńców. Życie na fali" - autobiograficzną opowieść o surfowaniu, która w 2016 roku zdobyła Nagrodę Pulitzera. Książka wzbudziła w USA duże zainteresowanie - nieczęsto zdarza się bowiem, by doświadczony dziennikarz przez dekady piszący na poważne tematy wydał publikację o surfingu, co z pozoru może wydawać się banalne. Jednak nic bardziej mylnego. "Dni barbarzyńców" szybko zyskały miano najlepszej książki o surfingu i zostały docenione przez krytyków - okazało się, że ta publikacja to coś znacznie więcej niż tylko surfing - przenikliwy obraz czasu dorastania, poszukiwania swojej życiowej drogi i odkrywania samego siebie.

"Fale wciąż się przelewały, lśniące i tajemnicze, budząc atmosferę surowej egzaltacji. (...) Nadal wątpiłem. Ale się nie bałem. Po prostu nie chciałem, żeby to się skończyło"

Książka o surfingu? Dlaczego nie. Taka była moja pierwsza myśl, gdy otrzymałam propozycję zrecenzowania "Dni barbarzyńców". Lubię publikacje, które poszerzają horyzonty i odsłaniają przede mną kawałek świata, o którym nie wiem zbyt wiele. A nie da się ukryć, surfing to dla mnie czarna magia. Na szczęście William Finnegan wspaniale sprawdził się w roli przewodnika. Można powiedzieć, że "Dni Barbarzyńców" to w pewnym sensie rozrachunek z przeszłością - pamiętnik niezwykłej fascynacji surfingiem, dla której tłem stała się biografia Finnegana. Pogoń za falą stanowi główną oś historii i to ona nadaje jej rytm. Autor zabiera nas w autobiograficzną podróż - od pierwszego spotkania z deską w Kalifornii, przez lata szkolne spędzone na Hawajach, wędrówki po świecie w poszukiwaniu fal, m.in. na Maui, Fidżi, Samoa, do Australii, Afryki i na Maderę, aż po życie w San Francisco i Nowym Jorku. Równolegle, snując opowieść o surfowaniu, Finnegan odtwarza etapy swojego życia prywatnego i zawodowego - związki z kobietami, relacje z rodziną, przyjaźnie, pracę w roli nauczyciela oraz dziennikarskie wzloty i upadki. Całość tworzy bogatą i wielowymiarową publikację utrzymaną w intymnym i szczerym klimacie - czuć w niej wyraźnie pióro doświadczonego reportera.

Autor ma niezwykłą zdolność do przywoływania z pamięci i opisywania chwil, które spędził na desce. Są w tych relacjach obecne metafizyczność i duchowość - filozoficzna otoczka, która nadaje surfowaniu głębszy sens. Autor często wspomina, że pogoń za falami pozwoliła mu poznać własne ograniczenia oraz pomogła odnaleźć swoje miejsce w świecie. Książka tętni pasją i entuzjazmem - eksplozją radości i balansowaniem na krawędzi. Pozwala poczuć piasek pod stopami, sól morską na spierzchniętych wargach, wiatr we włosach i kipiące pianą fale przyprawiające o dreszcz podniecenia, szybsze bicie serca i drżące nogi. Finnegan potrafi wspaniale uchwycić piękno i siłę żywiołu oraz radość, którą czerpie się z kontaktu z naturą. Ale "Dni Barbarzyńców" to nie tylko pochwalny pean na cześć surfowania. Przewracając kolejne strony, poznajemy też mroczną stronę pogoni za falami - ryzyko śmierci lub utraty zdrowia oraz destrukcyjne uzależnienie prowadzące do zaniedbania pozostałych aspektów życia. Surfing w tej książce to słodko-gorzka mieszanka ekscytacji i ryzyka, samotności i poczucia wspólnoty oraz silnej więzi z potęgą natury.

"Dni barbarzyńców" to książka dobrze napisana, przemyślana, dopracowana i bezpretensjonalna. Autor nie podąża śladem taniej sensacji, ale snuje dojrzałą i spokojną opowieść z nutą refleksji, humoru i dystansu. I co ciekawe, jest w stanie zainteresować opisami surfowania nie tylko miłośników tego sportu, ale również laików (choć surferzy z pewnością docenią książkę jeszcze bardziej). Oprócz plastyczności pióra Finnegana najbardziej urzekł mnie egzystencjalny i nieco metafizyczny wymiar, który autor przypisał surfowaniu. Dzięki temu miałam okazję po raz pierwszy spojrzeć na surfing i surferów z innej, bardziej pogłębionej perspektywy, co bez wątpienia jest cennym literackim doświadczeniem. Najważniejsza jednak dla mnie okazała się historia życia autora ukazana równolegle do kwestii zwiazanych z surfingiem. Z największym zainteresowaniem czytałam rozdziały poświęcone podróżom Finnegana oraz jego pisarskim i dziennikarskim zmaganiom. Autor zadbał o zarysowanie szerszego kontekstu - w tle rozciąga się interesująca panorama dawnych lat doprawiona szczyptą historii i geopolityki. "Dni barbarzyńców" można również odczytać jako burzliwą opowieść o dorastaniu - egzystencjalnym zagubieniu, kulcie wolności i niezależności, żądzy przygody, pogłębiającym się ambiwalentnym stosunku do surfowania, nieustannym przesuwaniu granic oraz młodzieńczych ambicjach i marzeniach zderzonych z prozą codzienności. Wydaje się, że ta książka jest niczym zaproszenie do ekscytującej podróży na desce, a jednocześnie do głębokiej refleksji nad samym życiem. "Dni barbarzyńców" to interesujące studium ludzkiego życia jako długiej podróży - autobiografia z szumem oceanu w tle, nie tylko dla miłośników surfowania. Po przeczytaniu ostatniej strony wystarczy tylko zamknąć oczy - obrazy człowieka na desce ujarzmiającego fale z łatwością pojawiają się pod powiekami niczym kadry filmu.


* Fotografia na okładce - Krzysztof Jędrzejak, zdjęcie wykonano w Chałupach na Półwyspie Helskim, surfer – Jakub Kuzia.



Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak.


Tytuł oryginalny: Barbarian Days. A Surfing Life
Przekład: Agata Ostrowska
Wydawnictwo: Znak Literanova
Data wydania: 2 czerwca 2021
Liczba stron: 544
Moja ocena: 4,5/6



środa, czerwca 09, 2021

#364 "Świat Nali" - Dean Nicholson (przekład Joanna Dziubińska)

#364 "Świat Nali" - Dean Nicholson (przekład Joanna Dziubińska)

"W Szkocji, skąd pochodzę, jest pewne stare, mądre powiedzenie: Whit's fur ye'll no go past ye. Pewne rzeczy w życiu muszą się wydarzyć. Takie jest przeznaczenie. Od samego początku miałem przeczucie, że to właśnie ono połączyło mnie i Nalę"

Rowerowa podróż po świecie i spotkanie, które zmieniło wszystko...

Trzydziestoletni Szkot Dean Nicholson opuścił swoje rodzinne miasto Dunbar we wrześniu 2020 roku - chciał objechać rowerem świat. Podróż miała pomóc mu zerwać z codzienną rutyną i wskazać właściwą ścieżkę - nowy, życiowy cel. W grudniu mężczyzna znalazł się w górach południowej Bośni. Z uwagi na niesprzyjające warunki pogodowe, trasa okazała się niezwykle wymagająca. Wkrótce, niedaleko granicy z Czarnogórą, Dean usłyszał miauczenie. Przy drodze znalazł porzuconą kilkutygodniową kotkę o rudo-szarym futerku i dużych zielonych oczach. To niespodziewane spotkanie stało się początkiem pięknej przyjaźni i wyjątkowej życiowej przygody. Historia Deana i Nali poruszyła serca wielu - ich instagramowy profil 1bike1world śledzi obecnie prawie milion obserwatorów z całego świata.

Nala, co w suahili oznacza "dar"

"Świat Nali" to relacja z rowerowej podróży nietypowej pary, jak przyznał sam autor -  dużego, brodatego, wytatuowanego faceta oraz uroczej kotki siedzącej mu na ramieniu niczym papuga na ramieniu pirata. Nala z łatwością podbiła serce Deana i stała się wymarzoną towarzyszką podróży. Zamiast siedzieć wygodnie w transporterze, woli podziwiać widoki wtulona w swojego opiekuna. A do zobaczenia mieli (i nadal mają, bo podróż trwa) całkiem sporo - Albania, Grecja, Turcja, Azerbejdżan, Gruzja, Bułgaria, Serbia i Węgry. "Świat Nali" to zwiedzanie bałkańskich miasteczek, pływanie kajakiem na Santorynie, biwakowanie w lesie pod Belgradem i oglądanie balonów w Kapadocji, a także spotkanie z uchodźcami, brawurowa ucieczka przed niedźwiedziem oraz walka z chorobą w Azerbejdżanie. To nowe smaki, doświadczenia i krajobrazy oraz nowi ludzie i wyjątkowe spotkania. Jednym słowem - wiele pięknych i trudnych momentów, zaskakujących perypetii i niespodziewanych zwrotów akcji. Co ważne jednak, ta książka to przede wszystkim inspirująca i pokrzepiająca kronika przyjaźni człowieka i kota. Ujmuje ciepłem, szczerością, życzliwością i pozytywną energią.

[źródło: grafika promocyjna Wydawnictwa Znak]

Książkę Deana Nicholsona przeczytałam z przyjemnością. Bardzo ujęła mnie relacja autora z Nalą. Ta kotka to prawdziwa podróżniczka i wymarzona towarzyszka. Wspaniale było poznać historię ich przyjaźni i zobaczyć, jak ewaluowała z każdym mijającym tygodniem. Troska, dobroduszność i opiekuńczy instynkt Deana potrafią stopić serce ;) Widać też, jak bardzo zmieniła go ta mała kotka - z rozrywkowego, lekkomyślnego i trochę zagubionego mężczyzny w spokojnego i odpowiedzialnego opiekuna, który zaczął wykorzystywać ich rosnącą popularność, by móc zrobić coś dobrego (np. zbierając fundusze na pomoc chorym i porzuconym zwierzętom). "Świat Nali" to nie tylko wciągająca książka, którą czyta się jednym tchem, ale również opowieść z ważnym przekazem i ogromną porcją miłości. Dzięki temu z taką łatwością trafia do serca i staje się bliska - wzrusza, bawi i wywołuje uśmiech. Momentami zyskuje również bardziej refleksyjny wymiar i skłania do przemyśleń, np. na temat ochrony środowiska czy skomplikowanych ludzkich (i zwierzęcych) losów. W książce znajdziemy czarno-białe mapki i dwie wkładki z kolorowymi zdjęciami idealnie dopełniające tekst.

"Szczęściarz ze mnie! Dziękuję ci, Nalu, za to, że czekałaś na mnie tamtego ranka na górskiej drodze"

"Świat Nali" to ciepła i inspirująca opowieść o przyjaźni, nowych początkach i niespodziewanych kolejach losu. O bezinteresownej pomocy oraz sile dobra i ludzkiej życzliwości. O niepozornych spotkaniach, które potrafią odmienić życie oraz małych rzeczach, które są w stanie przerodzić się w coś pięknego i wartościowego. Świetna lektura dla każdego, nie tylko dla miłośników zwierząt i podróży. Dean i Nala zyskali we mnie kolejną fankę - z zainteresowaniem będę śledzić ich dalszą podróż. Serdecznie polecam.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak.


Tytuł oryginalny: Nala's World
Przekład: Joanna Dziubińska
Wydawnictwo: Znak Literanova
Data wydania: 16 czerwca 2021
Liczba stron: 400
Moja ocena: 5/6

poniedziałek, czerwca 07, 2021

#363 "Jeździec bez głowy" - Jack Hartnell (przekład Maciej Miłkowski)

#363 "Jeździec bez głowy" - Jack Hartnell (przekład Maciej Miłkowski)

Zwykle kiedy czytamy o średniowiecznych sposobach leczenia, towarzyszą nam przeróżne odczucia - od przerażenia i zdziwienia, przez fascynację, aż po kpiące uśmieszki i rozbawienie. Zioła, czary, egzorcyzmy i astrologia to stały leczniczy repertuar ówczesnych ludzi. I oczywiście słynne upuszczanie krwi - remedium na niemal wszystkie dolegliwości. Wydaje się, że ten lekceważący i prześmiewczy stosunek do ówczesnej medycyny dobrze oddaje sposób postrzegania przez nas całego średniowiecza istniejącego w powszechnej świadomości jako czasy ciemnoty, zacofania i ignorancji. Zamknij oczy i co widzisz? Nieustanne danse macabre, zarazy, brud i mrok. Dość stereotypowe, nie da się ukryć, ale właśnie taki wizerunek średniowiecza utrwalany jest m.in. w kulturze masowej (pamiętacie Pulp Fiction Quentina Tarantino i słynne "zrobię ci z dupy jesień średniowiecza" jako groźbę i zapowiedź strasznej zemsty?;). Z drugiej jednak strony, powiedzmy to sobie szczerze, trudno zachować powagę, czytając coś takiego: "Jeżeli kobieta nie chce począć, niech nosi na nagim ciele macicę kozy, która nie miała potomstwa. Jeśli doznała okropnych ran przy porodzie, a później, ze strachu przed śmiercią, nie chce na nowo począć, niech nawrzuca do łożyska tyle ziaren wilczomlecza albo jęczmienia, ile lat chce pozostać jałową. Jeśli chce być jałowa na zawsze, niech wrzuci pełną garść ". I jak wam się podoba średniowieczna antykoncepcja? ;) Bez względu jednak na to, jak bardzo śmieszy nas lub przeraża sposób życia i leczenia oraz mentalność ówczesnych ludzi, dobrze wiedzieć, co tak naprawdę się za tym kryje. Bo skąd np. pomysł, żeby chorym upuszczać krew? I jaki właściwie był wtedy stan wiedzy o ludzkim ciele i zachodzących w nim procesach? Czy ludzie w średniowieczu potrafili wskazać, gdzie położona jest ich wątroba? Dlaczego to właśnie serce uznawano za miejsce, w którym przechowywane są ludzkie uczucia?

Jack Hartnell zna odpowiedzi na te pytania - ba, jego książka to prawdziwa kopalnia wiedzy o postrzeganiu i rozumieniu ciała ludzkiego w średniowieczu. "Jeździec bez głowy", kolejna publikacja popularnonaukowej serii Zrozum Wydawnictwa Poznańskiego, doskonale obala mity dotyczące ówczesnych wieków i udowadnia, że ze średniowiecznymi ludźmi tak naprawdę mamy znacznie więcej wspólnego niż nam się wydaje (i wcale nie chodzi tu tylko o zgagę czy siwe włosy;). Autor zabiera nas w fascynującą podróż po wiekach średnich, głównym bohaterem czyniąc ludzkie ciało. Przewracając kolejne strony, mamy okazję dowiedzieć się, jak ludzie w średniowieczu postrzegali swoją fizyczność. "Jeździec bez głowy" to dziesięć rozdziałów, a każdy z nich poświęcony jest innej części ciała - od głowy, przez zmysły, skórę, kości, serce, krew, dłonie, brzuch i genitalia, aż po stopy. Przywołując te anatomiczne elementy, Hartnell buduje obraz średniowiecznego ciała - i co ważne, czyni to w znacznie szerszym kontekście - jako punkt wyjścia do przedstawienia ważnych aspektów średniowiecznego życia. Dzięki temu możemy przeczytać nie tylko o chorobach i sposobach leczenia, ale również o poglądach na życie i śmierć, wierzeniach, praktykach pogrzebowych, ubraniach, podróżach, sekcjach zwłok, a także zwykłym codziennym życiu. Hartnell stworzył na kartach książki niezwykle barwną mieszankę wiedzy historycznej, medycznej, społecznej i kulturowej. Jako historyk sztuki zadbał też o stronę wizualną, przywołując fascynujące materiały źródłowe - teksty, ryciny, obrazy, ilustracje, rzeźby, przedmioty codziennego użytku (część z nich mamy okazję zobaczyć na własne oczy w książce). "Jeździec bez głowy" to średniowieczny korowód królów, rycerzy, świętych, mnichów, mieszczan i chłopów. To podróż przez różne religie i kraje średniowiecznego świata oraz przez zadziwiajace rzeczy ukryte na tzw. marginaliach. To zapach ziół i kadzidła, kurz starych ksiąg, mrok krypt i grobowców. I krew kapiąca z amputowanej nogi (taki żarcik;). Jednym słowem - rewelacyjna publikacja, którą czyta się jednym tchem z niesłabnącym zainteresowaniem od pierwszej aż do ostatniej strony. Wygląda na to, że Hartnell odkrył sekret dobrej literatury popularnonaukowej. Dzięki niemu nigdy już nie spojrzymy na średniowiecze okiem historycznego ignoranta :)

Jakie narzędzia chirurgiczne można było znaleźć w torbie wędrownego medyka? Co wspólnego miały włosy z charakterem człowieka? Czym był "robak zębowy" rzekomo odpowiadający za ból zęba? Jak wyglądały średniowieczne sekcje zwłok?

"Ciała były miejscem debaty i rozwijania złożonych, sięgających starożytności teorii, narzędziem zmysłowego kontaktu ze światem, jak również sceną, na której trwał kakofoniczny spektakl różnych tożsamości płciowych, religijnych i rasowych, i płótnem do malowania idei estetycznych, od brzydoty i bólu aż po ekstatyczne piękno. Ciało było wszystkim dla wszystkich"

Rozważania na temat ludzkiego ciała autor zaczyna od przedstawienia popularnej i powszechnie uznawanej w średniowieczu tzw. teorii humoralnej według której człowiek składa się z czterech płynów (humorów) - czarnej żółci, żółtej żółci, krwi i flegmy. Każda osoba miała swój własny charakter humoralny i uważano, że choroba pojawia się wtedy, gdy dochodzi do zaburzenia równowagi humorów. Uzdrowienie oznaczało przywrócenie jej za pomocą różnych metod, takich jak zmiana diety, wcieranie ziół czy wspomniane już upuszczanie krwi. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale muszę przyznać, że ten edukacyjny wymiar książki najbardziej mnie zachwycił. Bo "Jeździec bez głowy" to nie tylko fascynująca opowieść pełna ciekawostek, ale jedna z tych publikacji, które niepozornie zmieniają sposób myślenia czytelnika i pozwalają spojrzeć, w tym przypadku na średniowiecze i ówczesnych ludzi, w bardziej świadomy sposób. Nie oznacza to oczywiście, że nagle przyjmiemy średniowieczne teorie za słuszne - wiele z nich wydaje się dziś totalnie absurdalnych, a w przypadku sposobów leczenia nawet szkodliwych. Ale na pewno zyskamy inną perspektywę i będziemy po prostu wiedzieć, skąd wzięły się podobne przekonania, co z kolei pozwoli nam lepiej zrozumieć ówczesnych ludzi. Książka Hartnella wyróżnia się nie tylko oryginalnym pomysłem (uważam, że spojrzenie na średniowiecze przez pryzmat ludzkiego ciała to strzał w dziesiątkę), ale też świetnym wykonaniem. Zachwyciło mnie kompleksowe i interdyscyplinarne ujęcie tematu oraz sposób, w jaki autor dokonuje syntezy treści. Czerpiąc z różnych dziedzin wiedzy, umiejętnie łączy informacje, tworząc mozaikową, ale jednocześnie przemyślaną całość. Nie zdarza się zbyt często, żeby książka popularnonaukowa tak dobrze spełniała zarówno edukacyjną jak i rozrywkową funkcję. "Jeździec bez głowy" to przyjemność czytania i poszerzanie horyzontów w jednym. Bywa zabawnie, czasami szokująco i zadziwiająco, ale zawsze interesująco - od pierwszej aż do ostatniej strony.

Ciało jako droga do zrozumienia istoty codziennego życia w średniowieczu

"Jeździec bez głowy" to mądra, świetnie napisana i wciągająca książka popularnonaukowa o średniowiecznym postrzeganiu ludzkiego ciała, a także w szerszym kontekście o życiu, śmierci, sztuce, religii i medycynie wieków średnich. Bardzo dobrze obala mit ówczesnych czasów widzianych jedynie jako okres nędzy, ciemnoty i mroku oraz zapewnia fascynującą podróż w przeszłość opowiedzianą z wiedzą i pasją - Hartnell wykonał doskonałą pracę. "Jeździec bez głowy" trafia na podium moich ulubieńców serii Zrozum (obok książek Jennifer Wright). Rewelacyjna publikacja - dla każdego, nie tylko dla miłośników historii i literatury popularnonaukowej. Serdecznie polecam, warto.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu.



Tytuł oryginalny: Medieval Bodies: Life, Death and Art in the Middle Ages
Przekład: Maciej Miłkowski
Wydawnictwo: Poznańskie
Seria: Zrozum
Data wydania: 19 maja 2021
Liczba stron: 376
Moja ocena: 6/6

sobota, czerwca 05, 2021

#362 "Zakazany owoc" - Jojo Moyes (przekład Katarzyna Mailta)

#362 "Zakazany owoc" - Jojo Moyes (przekład Katarzyna Mailta)

Podobno nie można uciec przed przeszłością. Ani przed przeznaczeniem. Według Virginii Woolf "przeszłość każdego człowieka jest w nim zamknięta jak karty książki, którą on zna na pamięć, a przyjaciele mogą przeczytać tylko tytuł". Lottie, jedna z bohaterek powieści Jojo Moyes, utknęła w przeszłości na długie lata. Wydarzenia z młodości na zawsze odmieniły jej życie i ją samą. Nikt nie ma pojęcia, jak wiele bólu, goryczy i tęsknoty skrywa w sercu. Dla wielu jest niczym tajemnicza księga - nieprzenikniona, pełna sekretów i spraw, o których nigdy nie wspomina, nawet najbliższym. Co wydarzyło się przed laty w sennym nadmorskim miasteczku? Jaką tajemnicę skrywa Arcadia - okazały dom malowniczo położony na klifie nad samym oceanem? Czy można tak po prostu zostawić przeszłość za sobą i ruszyć dalej? Czy można zrezygnować z miłości i zmusić serce, by przestało kochać?

"Zakazany owoc" to jedna z pierwszych powieści Jojo Moyes, brytyjskiej autorki bestsellerów. Książka została wydana w Wielkiej Brytanii w 2003 roku, a w Polsce trzy lata później. Teraz otrzymujemy wznowienie, tym razem pod szyldem Wydawnictwa Znak. Czego możemy się spodziewać? Warsztat pisarski Jojo Moyes z roku na rok staje się coraz lepszy. Jej nowe powieści, jak choćby "Światło w środku nocy", zachwycają dopracowaną i misternie utkaną fabułą, dojrzałością i przenikliwością spojrzenia oraz różnorodnością poruszanych tematów - autorka umiejętnie wplata w opowieść ważne kwestie społeczne i chętnie sięga po historyczne motywy. Książki z początków jej twórczości, w tym również "Zakazany owoc", nie są tak wspaniale rozwinięte warsztatowo, ale bez wątpienia mają w sobie charakterystyczny urok - literacką wrażliwość autorki ukrytą między wersami. "Zakazany owoc" osnuty jest mgiełką nostalgii, tajemnicy i życiowego realizmu. Jojo Moyes stworzyła opowieść o duchach przeszłości, utraconej miłości, tęsknocie oraz trudnych wyborach i ich konsekwencjach. Dwie kobiety i dwie słodko-gorzkie historie utkane z łez, bólu, nadziei oraz szumu morskich fal...

Lata 50. XX wieku. Merham to senne nadmorskie miasteczko - kurort, w którym życie płynie spokojnym rytmem. Poznajemy dwie młode kobiety - Celię, córkę szanowanych w mieście Holdenów oraz Lottie, przyjaciółkę rodziny (w czasie drugiej wojny światowej dziewczyna została ewakuowana z bombardowanego Londynu i przygarnięta przez Holdenów). Piewsza z nich, buntownicza i przebojowa, marzy o wyrwaniu się z nudnego jej zdaniem Merham. Druga natomiast, skryta i pragmatyczna, kocha urokliwe miasteczko całym sercem. Wkrótce spokojne życie konserwatywnej społeczności Merham ulega zakłóceniu. Do okazałego domu zwanego Arcadią wprowadza się bohema - ich artystyczne zwyczaje i postępowy styl bycia sieją wśród mieszkańców zgorszenie. Pewnego dnia Celia przedstawia rodzicom mężczyznę i oświadcza, że niedługo wezmą ślub. Guy to bez wątpienia dobra partia - przystojny, bogaty i wzbudzający sympatię. Niestety nie tylko serce Celii bije szybciej na jego widok. Zakazane uczucie wywraca życie Lottie do góry nogami...

Lata współczesne. Daisy nie jest w stanie przejechać przez most, chociaż ludzie stojący za nią w korku dostają białej gorączki. To właśnie tu Daniel po raz pierwszy wyznał, że ją kocha. Ich życie było idealne, a teraz ona nie panuje nad niczym. Nad bałaganem, fryzurą, rozciągniętym dresem… Potrafi tylko rozpaczliwie tęsknić za dziewczyną, którą kiedyś była. To oczywiście najgorszy moment, by dostać nową pracę. Daisy ma natychmiast zająć się urządzeniem wnętrza niezwykłej willi nad brzegiem morza. Ten dom odbiera jej mowę. Ach, zrobi z niego prawdziwe cudo! Już wkrótce okazuje się, że willa kryje w sobie więcej obietnic, niż Daisy mogła przypuszczać. I historię zakazanej miłości, która teraz może się powtórzyć.

"Czasami trzeba po prostu ruszyć dalej. To jedyny sposób"

Bardzo lubię książki, których akcja rozgrywa się w nadmorskich miejscowościach. Jojo Moyes za sprawą plastycznych opisów i przenikliwego spojrzenia bardzo dobrze oddała atmosferę angielskiego Merham. Przewracając kolejne strony, czułam na twarzy morską bryzę i promienie słońca oraz senność i spokój charakterystyczne dla nadmorskich kurortów. Dodatkowym literackim smaczkiem są dwie linie czasowe - widzimy, jak Merham zmieniało się na przestrzeni lat. Jojo Moyes błyskotliwie odmalowała mentalność konserwatywnej społeczności lat 50. XX wieku, dzięki czemu powieść zyskała interesujące tło historyczno-społeczne doprawione szczyptą sztuki (wątek okazałego domu i zamieszkującej go bohemy dobrze dopełnia fabułę). "Zakazany owoc" zwraca uwagę na kwestie związane z moralnością, indywidualizmem, poszukiwaniem własnej drogi i dążeniem do szczęścia. Za pomocą różnorodnych portretów i charakterów Jojo Moyes rzuca światło na międzyludzkie relacje, życie rodzinne, przyjaźń i miłość - zaufanie, zdradę, poświęcenie. I z typową dla siebie wrażliwością pochyla się również nad kobiecym sercem. Fabuła "Zakazanego owocu" utkana jest wokół historii kilku kobiet, których losy splatają się ze sobą za sprawą nadmorskiego domu. Jojo Moyes ukazuje ich indywidualne zmagania - radości, smutki, sukcesy i porażki. Ważnym motywem książki są macierzyństwo i różne odcienie miłości. Co prawda tym razem nie poczułam silniejszej więzi ani z Lottie ani z Daisy, ale doceniłam ich literackie kreacje. Moyes stworzyła skomplikowane i niejednoznaczne postaci, których życiowe losy skłaniają do refleksji. Właściwie cała fabuła ma słodko-gorzki smak i zamiast różowego obyczajowego lukru przynosi nam wszystkie odcienie szarości - bez łatwych odpowiedzi i banalnych zakończeń.

"Zakazany owoc" to spokojna i z początku też nieco senna książka, która stosunkowo długo nabiera tempa. Fabularnie ma swoje gorsze i lepsze momenty, a niektóre wątki wydają się niedopracowane. I chyba raczej nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę czas powstania książki. Ale i tak, mimo tych drobnych niedociągnięć, "Zakazany owoc" to kawałek dobrej literatury obyczajowej. Jojo Moyes potrafi tworzyć angażujące historie - niebanalne i wspaniale ukazujące skomplikowane ludzkie losy. Pod pozorną lekkością zawsze podejmuje istotne kwestie i dotyka najczulszych strun. Powieść "Zakazany owoc" polubiłam za ciekawie skonstruowaną fabułę, intrygujące kobiece postaci oraz klimat pełen refleksji, nostalgii i życiowej dojrzałości. A ponieważ Moyes stopniowo odkrywa elementy układanki, apetyt rośnie z każdą kolejną przeczytaną stroną - ostatecznie otrzymujemy historię, którą poznaje się z przyjemnością.

"Zakazany owoc" to opowieść o życiu w cieniu przeszłości i wspomnień, dramatycznych decyzjach, utraconych szansach i latach, których nie można już odzyskać. O miłości, tęsknocie i przewrotnym losie. Każde spotkanie z Jojo Moyes to dla mnie radość. I tak było również tym razem. Świetne comfort reading na zbliżające się ciepłe wieczory dla miłośniczek spokojnych powieści obyczajowych. I oczywiście punkt obowiązkowy dla fanek twórczości Jojo Moyes :)




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak.


Tytuł oryginalny: Foreign Fruit
Przekład: Katarzyna Mailta
Wydawnictwo: Znak Jednym Słowem
Data wydania: 2 czerwca 2021
Liczba stron: 512
Moja ocena: 4,5/6

wtorek, czerwca 01, 2021

#361 "Marek Kamiński. Jak zdobyć bieguny Ziemi w... rok" - Agata Loth-Ignaciuk i Bartłomiej Ignaciuk

#361 "Marek Kamiński. Jak zdobyć bieguny Ziemi w... rok" - Agata Loth-Ignaciuk i Bartłomiej Ignaciuk

"Ruszyłem w drogę, aby zdobyć biegun, a odkryłem samego siebie i zrozumiałam, że prawdziwy biegun jest we mnie"

Marek Kamiński

Ciekawa, mądra i wartościowa książka dla dzieci, która bawi i uczy? "Marek Kamiński. Jak zdobyć bieguny Ziemi w... rok" to zdecydowanie jeden z moich faworytów - publikacja, która zachwyca nie tylko treścią i przekazem, ale również oryginalną szatą graficzną (przypomina powieść graficzną). Książka skierowana jest do dzieci powyżej 8. roku życia i przybliża postać Marka Kamińskiego, polarnika, który w maju 1995 roku wraz z Wojciechem Moskalem jako pierwszy Polak zdobył północny kraniec Ziemi, a siedem miesięcy później dotarł samotnie na biegun południowy. Tym samym został pierwszym człowiekiem na świecie, który w jednym roku zdobył oba bieguny. Publikacja Agaty Loth-Ignaciuk odsłania kulisy wspomnianych wypraw, począwszy od wstępnego pomysłu, przez kilkuletnie przygotowania, aż po samą podróż w najdalsze zakątki Ziemi. Książka pochłania już od pierwszych stron. Autorka z pasją opowiada o aspektach organizacyjnych wyprawy i szczegółach dotyczących ekwipunku, wspomina o warunkach atmosferycznych, ciekawostkach geograficznych i przyrodniczych. Barwny, żywiołowy i dostosowany do wieku styl pisania sprawia, że czytelnik z łatwością staje się częścią tej opowieści - wspólnie z Markiem Kamińskim ciągniemy sanie, przeskakujemy lodowe szczeliny, rozbijamy namiot, przygotowujemy posiłki, czujemy na twarzy zimne porywy wiatru, a nawet wyrywamy bolący ząb i reperujemy zepsuty but. Całość jest merytoryczna i bogata w fascynujące detale, a jednocześnie przystępna, atrakcyjna i uniwersalna - jako dorosły czytelnik dowiedziałam się naprawdę wiele. Książka dostarcza wiedzy, poszerza słownictwo i horyzonty, a przy tym świetnie spełnia swoją rozrywkową funkcję, bo czytalnie jej to prawdziwa frajda i przygoda. Co ważne przekazuje też istotne treści. "Marek Kamiński. Jak zdobyć bieguny Ziemi w... rok" to opowieść o spełnianiu marzeń i pokonywaniu własnych słabości, o wytrwałości i odważnym dążeniu do celu. O tym, że każdy z nas może dokonywać wielkich rzeczy. O porażkach, które mogą być cenną lekcją i o sukcesach, które bywają zwodnicze. O tym, że nie ma rzeczy niemożliwych. I że tak naprawdę droga jest ważniejsza niż sam cel, a zatem liczy się to wszystko, czego nauczymy się podczas wędrówki - o sobie i świecie.

Czy łatwiej jest przejść na nartach Ocean Arktyczny, czy może Antarktydę, najzimniejszy kontynent świata? Co spakować na sanie, a z czego zrezygnować?Jak przechodzić szczeliny, wspinać na torosy i skakać z kry na krę? Jak odróżnić biegun magnetyczny od geograficznego i jak nie zgubić się w gęstej mgle?

Książka Agaty Loth-Ignaciuk to fascynująca mieszanka wiedzy popularnonaukowej, biografii, przygody i świetnej ilustracji - w idealnych proporcjach. Odważna kreska, nasycone, kontrastowe barwy i zachwycająca dbałość o szczegóły to bez wątpienia najmocniejsze strony szaty graficznej (autorem ilustracji jest Bartłomiej Ignaciuk). Każdy obraz jest przemyślany i dopracowany - pobudza wyobraźnię i emocje oraz dopełnia tekst. I bardzo dobrze oddaje charakter wyjątkowych miejsc, jakimi są bieguny - ekstremalnie niskie temperatury i nieprzewidywalne warunki pogodowe, ogromne torosy, dryfujące kry, zamiecie śnieżne, hipnotyzująca pustka i samotność... A wszystko to wyczarowane zaledwie czterema barwami - prawdziwa ilustratorska magia.


Bo każdy z nas ma swój własny biegun - cel do osiągnięcia, marzenie do spełnienia

Kto z nas nie lubi czytać o superbohaterach? A może warto poznać inspirujące historie zwykłych ludzi, którzy dokonali wielkich rzeczy i spełnili swoje marzenia? Sądzę, że książkowy cykl Wydawnictwa Druganoga "Niezwykłe wyprawy i wyczyny" (składają się na niego dwie publikacje: "Doba na oceanie. Jak przepłynąć Atlantyk kajakiem" oraz wspomniana książka o Marku Kamińskim) to strzał w dziesiątkę. Jestem zachwycona jakością książki, treścią i szatą graficzną, i będę ją polecać z przyjemnością. Z pewnością oczaruje wielu młodszych i starszych czytelników. Warto.



Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Druganoga.


Data wydania: 7 października 2020
Wydawnictwo: Druganoga
Cykl: Niezwykłe wyprawy i wyczyny
Liczba stron: 88

Copyright © w ogrodzie liter , Blogger