środa, lipca 28, 2021

#387 "Gdybym miała twoją twarz" - Frances Cha (przekład Urszula Gardner)

#387 "Gdybym miała twoją twarz" - Frances Cha (przekład Urszula Gardner)

"Nie ma nic smutniejszego niż bycie panną"; "Po co ci śliczna buzia, skoro nie umiesz jej używać?"; "Moja jedyna szansa na zmianę to poprawienie sobie twarzy"; "Potrzebna ci pewność siebie, jaką daje tylko koszmarnie drogi ciuch"; "Moja babka udławiła się na śmierć tym, co w Korei nazywamy smutkiem han - gromadzonym przez pokolenia uczuciem żalu i rozgoryczenia"; "Jak mogłaś obciąć włosy? Zwariowałaś?!"; "Kiedy już wszystko sobie poprawię, w końcu znajdę dobrą pracę"; "Przeżyłabym twoje życie znacznie lepiej niż ty, gdybym miała twoją twarz"

Z największą liczbą operacji plastycznych na świecie i ponad milionem zabiegów rocznie, Korea Południowa nazywana jest często światową stolicą chirurgii plastycznej. Plastyka powiek, dzięki której oko wydaje się większe, korekcja nosa i szczęki oraz zastrzyki, które spowalniają pigmentację, dając w ten sposób jaśniejszy odcień skóry to najczęściej wybierane zabiegi z bogatej oferty południowokoreańskich klinik chirurgii plastycznej. Szacuje się, że w Seulu na kilometr kwadratowy przypada około 1000 chirurgów plastycznych - niemal na każdym rogu znajduje się salon piękności lub klinika oferująca zabiegi służące poprawieniu urody.

Dążenie do piękna - próżność, a może próba przetrwania w bezwzględnym świecie?

Wiele Koreanek nienawidzi swojej naturalnej twarzy i nigdy nie wychodzi z domu bez makijażu. Już od najmłodszych lat uczone są, że piękno stanowi ich największy atut, jest przepustką do lepszej przyszłości, a nawet koniecznością - bez ładnej twarzy nie osiągną sukcesu ani w życiu prywatnym ani w zawodowym. Wiele Koreanek to właśnie siebie obwinia za dyskryminację, z którą się spotykają - czują się niewystarczająco młode, szczupłe lub ładne. Ciągła presja społeczna i wyśrubowane standardy urody, którym trudno sprostać oraz związane z nimi destrukcyjny samokrytycyzm, niskie poczucie własnej wartości i nieustające próby dostosowania się za wszelką cenę tworzą błędne koło - szczęście, akceptacja i spokój wydają się uzależnione od wyglądu (i efektu przebytych operacji plastycznych). 

"Gdybym miała twoją twarz" to debiutancka powieść Frances Cha przedstawiająca losy pięciu kobiet, mieszkanek Seulu, złapanych w pułapkę południowokoreańskiego systemu opresji utkanego z nierówności, konsumpcjonizmu, patriarchatu, mizoginii, sztywnych wzorców i wyśrubowanych standardów piękna. Życie Gyuri, Miho, Ary, Sujin i Wonny przypomina nieustanną walkę o przetrwanie i utrzymanie się na powierzchni. Doświadczając nieustannie kryzysów ekonomicznych, miłosnych i tożsamościowych, każda z nich desperacko marzy o ucieczce z trudnej sytuacji, w której się znalazły. Aspiracje zawodowe, presja rodzinna i społeczna oraz głęboko zakorzenione traumy nie pozwalają im jednak rozwinąć skrzydeł. Czy wystarczy im determinacji i odwagi?

Gyuri to ekskluzywna kobieta do towarzystwa dla najbogatszych biznesmenów w kraju. Sujin marzy o podobnej pracy - jej biletem do szczęścia mają być operacje plastyczne. Miho, artystka z dyplomem amerykańskiej uczelni, romansuje z bogatym mężczyzną. Ara, niema stylistka fryzur, jest obsesyjnie zakochana w gwieździe k-popu. Wonna, mężatka, staje wobec dylematu: marzy o dziecku, lecz nie ma środków na jego wychowanie.

Książka Frances Cha to pięć poruszających, wiarygodnych psychologicznie i skomplikowanych kobiecych portretów - niepowtarzalnych głosów układających się w polifoniczną narrację. Nie każdy z nich wybrzmiewa równie mocno, ale każdy jest istotnym elementem całości. I wydaje się właśnie, że to one, a nie sama fabuła, stanowią serce powieści. Autorka swobodnie porusza się między przeszłością i teraźniejszością, co pozwala czytelnikowi lepiej zrozumieć złożoność każdej postaci, zanurzyć się w jej osobowości i spojrzeć na świat jej oczami. Narracja płynnie przechodzi od żywiołowych i barwnych dialogów po melancholijne wewnętrzne monologi. Przedstawiając indywidualne losy bohaterek, autorka tworzy intymną opowieść, która niepozornie z każdą kolejną stroną ewoluuje w uniwersalny obraz współczesnego południowokoreańskiego społeczeństwa - społeczeństwa, w którym awans, zarówno zawodowy, jak i klasowy, jest niezwykle trudny, szczególnie dla kobiet. Seul jawi się jako miasto nowych możliwości, dobrobytu i sukcesu, niestety w większości nieosiągalnych dla przeciętnego mieszkańca. I właśnie tę walkę między rozczarowującą rzeczywistością a pragnieniami, marzeniami i oczekiwaniami widać wyraźnie w książce Frances Cha. "Gdybym miała twoją twarz" to historia odsłaniająca kulisy wewnętrznych zmagań i trudnych wyborów. Dostosować się za wszelką cenę? A może pójść pod prąd i podjąć próbę wydostania się z ciasnego społecznego gorsetu? Każda decyzja wiąże się z poniesieniem kosztów - operacje plastyczne, zadłużenie, zerwanie kontaktów z rodziną, odrzucenie społeczne, poświęcenie kariery lub macierzyństwa...

Z uwagi na trudne kwestie, które podejmuje autorka, książka może wydawać się ponura i przygnębiająca. Skłania do gorzkich refleksji, to prawda, ale jednocześnie przynosi też odrobinę nadziei i pocieszenia. Bo w gruncie rzeczy "Gdybym miała twoją twarz" to powieść nie tylko o życiu w toksycznym i opresyjnym świecie, ale również o kobiecej sile i przyjaźni, wsparciu, odwadze i wytrwałości. O codziennej walce i życiu mimo wszystko, na przekór przeciwnościom, gdy świat jest przeciwko tobie. Przyjaźń bohaterek łagodzi nieco ponury wydźwięk książki i przykleja plaster na emocjonalne rany. Przebłyski słońca ukryte w zwykłej codzienności i z pozoru nieistotnych chwilach przypominają, jak ważne jest, by doceniać drobiazgi - okruchy, z których składa się życie i które pomagają nam przetrwać.

"Gdybym miała twoją twarz" to udany literacki debiut. Frances Cha, podejmując aktualne i ważne społecznie kwestie, pokazuje wycinek codzienności widziany oczami zwykłych Koreanek i czyni to z empatią i przenikliwością. Książka pozwala zanurzyć się w ciemnej stronie koreańskiej kultury i pokazuje świat, który nie jest czarno-biały - rzeczywistość bywa zwykle dużo bardziej skomplikowana niż nam się wydaje. W powieści Frances Cha znajdziemy wiele - to opowieść o szukaniu czegoś nieosiągalnego z nadzieją, że zapełni ono pustkę w sercu i przyniesie upragnione szczęście; o postrzeganiu samego siebie przez pryzmat innych, o pułapkach konsumpcjonizmu, mylących pozorach i krzywdzących, powierzchownych ocenach. I nawet jeśli ta książka nie wyrwie nam serca, z pewnością skłoni do przemyśleń. Warto zwrócić uwagę na ten tytuł - kawałek świetnej, słodko-gorzkiej literatury pozostawiającej sporo przestrzeni dla własnych refleksji.





Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Mova.


Tytuł oryginalny: If I Had Your Face
Przekład: Urszula Gardner
Wydawnictwo: Mova
Data wydania: 14 lipca 2021
Liczba stron: 304
Moja ocena: 5/6

niedziela, lipca 25, 2021

#386 "Wyrka. Utracony wołyński raj" - Małgorzata Witko /przedpremierowo/

#386 "Wyrka. Utracony wołyński raj" - Małgorzata Witko /przedpremierowo/

Mówi się często, że od wojny gorsza jest tylko jedna rzecz - ludobójstwo. Rzeź wołyńska była bez wątpienia jednym z najkrwawszych momentów drugiej wojny światowej. W zbrodni dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu w latach 1943-1944 życie straciło co najmniej 60 tys. Polaków. Ci, którzy zdołali przetrwać piekło, na zawsze zostali naznaczeni piętnem Wołynia. Nie sposób wyobrazić sobie gehenny ofiar - to, co wydarzyło się na Wołyniu przeraża nie tylko skalą, ale również okrucieństwem i bezwzględnością sprawców. Trauma ocalonych mimo upływu lat wciąż jest żywa, a wspomnienia nadal wzbudzają silne emocje. To właśnie z indywidualnych historii wyłania się ogrom wołyńskiej tragedii.

Utracona ojczyzna i ziemia, która spłynęła krwią

"Tracąc swoją ojczyznę, niezależnie od jej wielkości, czujemy się tak, jakbyśmy tracili kogoś bliskiego" - takie słowa możemy przeczytać w prologu książki Małgorzaty Witko. Przed wojną na Wołyniu istniało około 2500 polskich miejscowości. Większość z nich ukraińscy nacjonaliści zrównali z ziemią, paląc domy i niszcząc wszystko co polskie. Co pozostało? Zwykle niewiele - pola uprawne, kilka drzewek owocowych, samotne krzyże i zbiorowe mogiły. Można powiedzieć, że polskie wsie zostały niemal wymazane przez wołyńską rzeź - przetrwały jednak we wspomnieniach ocalałych jako przedwojenna sielska kraina, która z dnia na dzień zamieniła się w piekło i spłynęła krwią. Dla wielu Wołyń stał się utraconą ojczyzną - rodzinnym domem porzuconym w pośpiechu i miejscem kaźni członków rodziny. Jedną z takich miejscowości była Wyrka, wieś położona w powiecie kostopolskim w województwie wołyńskim. To właśnie losy jej mieszkańców poznajemy w książce "Wyrka. Utracony wołyński raj", lipcowej nowości Wydawnictwa Znak Horyzont. Małgorzata Witko utrwala w niej obraz jednej z kresowej wiosek oraz przedstawia dramatyczne losy kilku polskich rodzin. "Wyrka" to piękne wspomnienia z czasów pokoju, bolesne z okresu wojny i rzezi wołyńskiej, a także pełne smutku i nadziei z lat powojennych.

Prawdziwa historia o sile ludzkiej pamięci, której nie strawi nawet największy ogień

Zosia przyjeżdża do Wyrki z córką i mężem, który ma poprowadzić tutejszą szkołę. Urzeczona położoną wśród wołyńskich lasów wioską, szybko odnajduje się w nowym miejscu. Gdy wkracza wojsko, wie, że nic już nie będzie takie samo.

Ośmioletnia Wanda mieszka w Wyrce od zawsze. Wieś jest świadkiem jej nauki, pracy i beztroskiej zabawy. Wanda w przyszłości pragnie zostać aktorką. Jej dzieciństwo brutalnie przerywa jednak wojna i wydarzenia lipca 1943 roku, kiedy to przyjdzie jej pożegnać dobrze znany świat.

Było takie miejsce na ziemi, w którym rytm życia ustalały pory roku. Dzieci bawiły się i uczyły, a sąsiedzi dzielili trudy życia codziennego. Nikt nie przeczuwał zbliżającej się burzy...

O rzezi wołyńskiej nie sposób czytać ze spokojem. Ogrom ludzkiej krzywdy i skala okrucieństwa oprawców wywołują silne emocje. Wydaje się, że poznawanie indywidualnych historii świadków wydarzeń, ofiar i ocalałych bezpośrednio dotyka czytelnika i o wiele mocniej oddziałuje na wyobraźnię - rzeź wołyńska przestaje być jedynie historycznym terminem zobrazowanym liczbą ofiar, a staje się autentycznym synonimem ludzkiego dramatu i wielu brutalnie przerwanych życiorysów - ludzi, którzy żyli, oddychali, kochali, mieli rodzinę, pracę, marzenia oraz swoją małą wołyńską ojczyznę. Książka Małgorzaty Witko pełna jest ludzkich twarzy, na których wymalowane są przeróżne emocje - szczęście, miłość, troska, przerażenie, gniew, niepewność, lęk, rozpacz, niedowierzanie, rezygnacja, odwaga... Nie sposób wymienić ich wszystkich. Wydarzenia, które rozegrały się na Wołyniu poddały mieszkańców Wyrki i wielu podobnych polskich miejscowości ekstremalnej próbie. Zagrożenie życia, utrata domu, ucieczka w blasku łuny pożaru, okrutna śmierć najbliższych, dramatyczna walka o przetrwanie, krew, ogień i obrazy, których nie sposób zapomnieć - to wszystko stało się udziałem bohaterów książki Małgorzaty Witko. "Wyrka" porusza do głębi, wstrząsa i wywołuje smutek. Ale przynosi też odrobinę ciepła, które obecne jest w przedwojennych wspomnieniach - w sielskich obrazach pięknej wołyńskiej krainy oraz zwykłym życiu utkanym z radości i trosk. Dawny Wołyń to zbieranie w pobliskich lasach jagód, poziomek i grzybów. To wciąganie w nosdrza wołyńskiego zapachu - mieszanki wilgotnej leśnej ściółki i polnych kwiatów. To kwitnące czereśniowe sady, pszczoły uwijające się w pasiekach, zielone pagórki i rozległe pola uprawne. To pachnący chleb, jarmarki, poczucie wspólnoty, unikalne obyczaje oraz życie w zgodzie z naturą i porami roku. Wołyński świat, który został utracony i do którego nie było już powrotu. Małgorzata Witko nadała książce ciekawą konstrukcję, przedstawiając przedwojenny Wołyń przez pryzmat pór roku, ożywiając w ten sposób czas, miejsce i bohaterów książki. Publikacja rzuca również światło na walki obronne polskiego ośrodka samoobrony jakim stała się Wyrka i położona niedaleko niej Huta Stepańska. Z podziwem i szacunkiem czytałam o mężczyznach, którzy postanowili bronić swoich rodzin przed ukraińskim nacjonalistami za wszelką cenę, często poświęcając własne życie (choć dysproporcje pod względem liczebności i posiadananej broń nie przemawiały na korzyść Polaków). "Wyrka" to dramatyczny zapis walki o przetrwanie oraz zderzenia dobra i miłości ze złem i nienawiścią. W tej relacji nie brakuje łez i bólu, trudnych decyzji, rozdzierających serce pożegnań, ale też małych cudów i okruchów nadziei. Czytanie książki Małgorzaty Witko boli i otwiera oczy, wzbudza szacunek, podziw, współczucie oraz gniew i lęk - przed fanatyzmem, dyskryminacją i nienawiścią.

"Wyszła na drogę i patrzyła na swoją Wyrkę, w której znała każdy zakątek, a której teraz nie mogła rozpoznać"

"Wyrka" to przejmująca i autentyczna opowieść o jednej z najmroczniejszych kart historii - o zbrodniach dokonanych z niebywałym okrucieństwem. O utraconej ziemi i rodzinach często rozdzielonych na zawsze. O bolesnych wspomnieniach i ranach, których nie jest w stanie zagoić mijający czas. Wspaniale napisana książka, i co najważniejsze, przedstawiająca prawdziwe wydarzenia i ludzkie losy. To doskonały przykład wartościowej literatury faktu - szansa na ocalenie ważnych wspomnień. Publikacja została uzupełniona materiałem fotograficznym, rycinami i mapkami. Serdecznie polecam, warto wiedzieć i pamiętać.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak Horyzont.


Data wydania: 28 lipca 2021
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Liczba stron: 383
Moja ocena: 6/6

sobota, lipca 24, 2021

#385 "Gdzie dzisiaj śpimy?" - Marta Kopyt

#385 "Gdzie dzisiaj śpimy?" - Marta Kopyt


"– To niesprawiedliwe, że w bajce możemy spać w kamperze, a w życiu musimy spać w tych nudnych łóżkach – pożaliłem się.
A Małpka dodał:
– A jeszcze bardziej niesprawiedliwe jest to, że w bajce możemy spać na żaglówce, a naprawdę to nie…
Wtedy mama powiedziała:
– Ależ co wy opowiadacie?! Przecież możemy spać wszędzie, gdzie chcemy"


Wcale nie dziwię się bohaterom książki Marty Kopyt - w końcu spanie poza domem to wyjątkowa przygoda, prawda? :D Dobrze pamiętam, jak w dzieciństwie marzył mi się nocleg w namiocie i jaką ekscytację czułam na myśl, że w drodze nad morze spędzimy noc w pociągu :) A możliwości jest przecież znacznie więcej - kamper, żaglówka, tipi, hamak, schronisko, igloo, a nawet statek kosmiczny ;) Czasami musimy się porządnie przygotować, a czasami... wystarczy nam wyobraźnia i książka Marty Kopyt :) O ciekawych miejscach do spania opowiada nam kilkuletni Kosmos, jeden z braci. Publikacja przeznaczona jest dla dzieci powyżej piątego roku życia i świetnie sprawdzi się jako wakacyjna lektura przed snem. Marta Kopyt pisze z humorem i lekkością. Całość uzupełniona została oryginalnymi, czarno-białymi ilustracjami wykonanymi przez samą autorkę. Książka uczy, bawi, pobudza wyobraźnię i umożliwia podróżowanie bez ruszania się z domu :) Kolejna publikacja Wydawnictwa Druganoga, którą serdecznie polecam.





Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Druganoga.


Data wydania: 19 maja 2021
Wydawnictwo: Druganoga
Liczba stron: 76

czwartek, lipca 22, 2021

#384 "Majorka. Nie tylko pod palmą" - Anna Klara Majewska

#384 "Majorka. Nie tylko pod palmą" - Anna Klara Majewska

Otoczona lazurowymi wodami Morza Śródziemnego przyciąga turystów obietnicą upragnionego wypoczynku pod palmami. Majorka, bo właśnie o niej mowa, to hiszpańska perła - największa z wysp archipelagu Balearów. Obok swoich słynnych sióstr - znanej z nocnego życia Ibizy oraz opierającej się zgiełkowi Minorce - stanowi popularny i lubiany kierunek wakacyjnych destynacji. Ale Majorka potrafi zachwycać nie tylko latem i nie tylko plażami - piękne krajobrazy, urozmaicone ukształtowanie terenu, pyszna kuchnia, unikatowe zabytki, rękodzielnictwo i bogata historia to bez wątpienia jej atuty. Morze, plaże i zatoczki, góry i jaskinie oraz tętniąca życiem Palma de Mallorca, stolica wyspy - Majorka ma swój urok i różne oblicza, które warto poznać.

"Majorka jest jak piękna kobieta - łatwo się w niej zakochać, ale to trudna i często nieodwzajemniona miłość. Majorka to nie Rzym - nie ma tu światowej klasy zabytków, choć historycznych śladów nie brakuje. Majorka to nie himalaje sztuki kulinarnej, ale dobrze i smacznie da się tu zjeść - trzeba tylko wiedzieć gdzie. Majorka to też nie gorące Karaiby, choć plaża Es Trenc może być ich namiastką - woda w morzu jest czysta, a zatoki piękniejsze niż te egzotyczne. Majorka to dość drogie, ale wspaniałe miejsce do życia - łagodny klimat i wolno upływający czas czynią z niej raj na ziemi. W każdym razie mój mały raj" - tak o Majorce pisze Anna Klara Majewska, pisarka, felietonistka i projektantka związana z wyspą od ponad 15 lat. "Majorka. Nie tylko pod palmą" to lipcowa nowość Wydawnictwa Wielka Litera i kolejna publikacja z serii "Podróż nieoczywista". Autorka odsłania przed nami kulisy prawdziwej Majorki - tej ukrytej przed wzrokiem masowej turystyki.

"Miejsce poetyczne, natura cudowna, potężna i dzika, z morzem u obu krańców horyzontu, wokół nas wspaniałe szczyty, (...) strumienie obrzeżone mirtami, palmy u naszych stóp - trudno o coś wspanialszego od tego miejsca" - George Sand

Anna Klara Majewska wspaniale sprawdziła się w roli przewodniczki. Można powiedzieć, że jej publikacja to Majorka w pigułce - przeszłość i teraźniejszość płynnie przenikają się na kartach książki, podobnie jak zwykła codzienność i majorkańskie tradycje, tworząc wielobarwną mozaikę. Majorka widziana oczami autorki ma smak lokalnych pączków i drożdżówek oraz zapach kawy, pomarańczy i cytryn. To dziedzińce starych kamienic, targi, urokliwe uliczki, góry schodzące do morza, festiwale i procesje, kwitnące migdały, tarasy oliwne i figowe gaje. Książka Anny Klary Majewskiej pełna jest smaków, obrazów i zapachów - tętni życiem, zachwyca opisami i kolorowymi zdjęciami. Autorka przywołuje ciekawe anegdoty i legendy, wspomina o burzliwej historii wyspy, opowiada o języku, architekturze i majorkańskiej kuchni, zagląda do miast i schodzi z utartych szlaków oraz podąża śladem artystów i celebrytów, m.in. Fryderyka Chopina, George Sand i Agathy Christie. Dzięki autorce mamy okazję zobaczyć Majorkę w wielu różnych odsłonach. Ciekawym pomysłem jest przedstawienie życia na wyspie (oraz obchodzonych przez mieszkańców świąt) z uwzględnieniem poszczególnych pór roku oraz zamieszczenie w książce kilku majorkańskich przepisów kulinarnych. Przypadł mi do gustu lekki i przyjemny styl pisania Anny Klary Majewskiej. Publikację czyta się z dużą przyjemnością - ma w sobie ciepło majorkańskiego słońca. Czuć w niej również miłość i fascynację autorki.

"Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie" - Fryderyk Chopin

"Majorka" Anny Klary Majewskiej to wyjątkowa literacka podróż - hiszpańska wyspa zamknięta na kartach książki. Autorka świetnie oddała charakter opisywanego miejsca. Publikacja rozbudza ciekawość, inspiruje i pozwala spojrzeć na Majorkę z innej perspektywy - przekonać się, że ta wyspa to coś znacznie więcej niż hotele, plaże i palmy. Jeżeli macie ochotę poznać Majorkę wspólnie z Anną Klarą Majewską, gorąco polecam - potrafi zachwycić (podobnie jak pozostałe książki serii).




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera.


Data wydania: 14 lipca 2021
Wydawnictwo: Wielka Litera
Seria: Podróż nieoczywista
Liczba stron: 288
Moja ocena:5/6

wtorek, lipca 20, 2021

#383 "Zatańczmy w słońcu" - Joanna Szarańska

#383 "Zatańczmy w słońcu" - Joanna Szarańska

Tak bardzo tęsknię za twoim uśmiechem, za twoimi oczami w kolorze miodu, za ciepłem twych ramion i miłością, którą otulałeś mnie każdego dnia. Bez ciebie moje serce gubi rytm. Czy kiedykolwiek wrócą kolory? Czy będę kiedyś w stanie z radością powitać nowy dzień? Czy zatańczę kiedyś ponownie w słońcu?

Gdy tracimy ukochaną osobę, tracimy też cząstkę siebie. Przekonała się o tym Ada, główna bohaterka nowej książki Joanny Szarańskiej. Sebastian był miłością jej życia. Marzyli o wspólnej, szczęśliwej przyszłości. Ale los postanowił inaczej. Ada straciła ukochanego mężczyznę. Pozostały po nim piękne wspomnienia, tęsknota, ból i pustka w sercu oraz córka, tak bardzo podobna do swojego zmarłego taty. Ada, wspierana przez rodzinę, stanęła na nogi, a całą swoją miłość przelała na małą Magdę. Choć minęły lata, a czas stłumił nieco ból, kobieta nadal nie otworzyła swojego serca na nowe uczucie. Tymczasem w jej życiu pojawia się dwóch mężczyzn - Szymon, intrygujący i czarujący właściciel domu nad jeziorem oraz Igor, przyjaciel z dzieciństwa. Czy Ada jest gotowa na nowy związek? Czy można pokochać ponownie?

"Chciałabym cię dotknąć, a ciebie już nie ma..."

"Zatańczmy w słońcu" to taka odsłona Joanny Szarańskiej jaką lubię najbardziej. Przepięknie napisana powieść obyczajowa - z czułością, wrażliwością i odrobiną liryzmu. Już od pierwszych stron dotyka najczulszych strun i prowadzi nas przez zakamarki kobiecego serca - serca, które kochało i które doświadczyło bolesnej straty. Wydaje się, że Ada zamknęła je na nową miłość. Pogrążona w żalu i tłumionym gniewie żyje wspomnieniami. Ale gdzieś w głębi serca czuje, że nie może nadal pielęgnować smutku - pragnie znowu doświadczyć szczęścia, beztroskiej radości i wdzięczności. I ponownie być dawną Adą, kobietą, która tak bardzo kochała życie i która zachwycała się drobiazgami - poranną kawą, promieniami słońca tańczącymi na tafli wody, zapachem lata... Książka Joanny Szarańskiej daje wgląd w przeżycia i wewnętrzne zmagania bohaterki oraz rzuca światło na skomplikowane relacje międzyludzkie. Ada musi zmierzyć się z wieloma sprzecznymi uczuciami, m.in. pragnieniem miłości i czułości oraz poczuciem winy, gniewem i bólem oraz przebaczeniem. Posłuchać serca czy rozumu? Jej droga do szczęścia naznaczona jest wątpliwościami i trudnymi decyzjami. Przyznam, że bardzo polubiłam Adę, podobnie zresztą jak wątek poświęcony relacji bohaterki z córką. Joanna Szarańska potrafi pięknie uchwycić różne odcienie macierzyństwa, a przede wszystkim miłość, czułość i troskę. Relacja Ady i jej córki wiele razy ogrzała moje serce. Myślę, że bez małej Magdy powieść nie świeciłaby tak jasnym blaskiem - to jej ogromna zaleta (i od razu na myśl przychodzą mi "Popołudnia na Miodowej 2" - miałam podobne odczucia:). "Zatańczmy w słońcu" wyróżnia się nastrojowym i refleksyjnym klimatem, dojrzałością i życiowym realizmem. Joanna Szarańska tworzy przejmujące obrazy przepełnione całą gamą emocji - słodko-gorzkie, ale jednocześnie przynoszące nadzieję. Z dużą empatią porusza kwestie dotyczące m.in. śmierci i żałoby, niepełnosprawności, miłości, poczucia winy, samotności oraz macierzyństwa. Losy książkowych postaci z powodzeniem można odnieść do sytuacji wielu z nas. Bo "Zatańczmy w słońcu" to życiowa i refleksyjna opowieść o znaczeniu wsparcia, tęsknocie za czułością i miłością, trudnych decyzjach, próbie pogodzenia się z bolesną stratą i nowych początkach. O przebaczeniu, wewnętrznej sile, którą w sobie mamy i nadziei, która pomaga przetrwać najtrudniejsze momenty. I o życiu, w którym nie brakuje deszczu i burzy, ale też słońca i tęczy. Powieść Joanny Szarańskiej otuliła mnie swoim wyjątkowym klimatem, skłoniła do przemyśleń nad znaczeniem miłości oraz nad kruchością i ulotnością życia. W książce znajdziemy wiele trudnych i pokrzepiających momentów. I mam wrażenie, że jest w niej naprawdę dużo światła. "Zatańczmy w słońcu" trafia do grona moich obyczajowych ulubieńców. Serdecznie polecam.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydaenictwu Czwarta Strona.


Data wydania: 14 lipca 2021
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 352
Moja ocena: 6/6


sobota, lipca 17, 2021

#382 "Wojna lekarzy Hitlera" - Bartosz T. Wieliński

#382 "Wojna lekarzy Hitlera" - Bartosz T. Wieliński
"Będę stosował zabiegi lecznicze wedle mych możności i rozeznania ku pożytkowi chorych, broniąc ich od uszczerbku i krzywdy"

Byli lekarzami, ale sprzeniewierzyli się składanej przysiędze. W białych kitlach zabijali chorych psychicznie i dokonywali bestialskich eksperymentów na więźniach. Nazistowscy lekarze, bo o nich właśnie mowa, na przemysłową niemal skalę okaleczali i uśmiercali setki ludzi. I w większości zupełnie nie poczuwali się do winy - działali rzekomo w imię nauki oraz dla dobra społeczeństwa i państwa. W książce "Wojna lekarzy Hitlera" Bartosz T. Wieliński odsłania kulisy działalności niemieckich lekarzy oraz rzuca światło na ich rolę w wojennej machinie zagłady. Jedną z kluczowych postaci jest Karl Brandt, przyboczny lekarz Hitlera - ambitny chirurg, który z idealisty zamienił się w zbrodniarza nadzorującego program eutanazji. Jego rywalem był Theo Morello, osobisty lekarz Hitlera, który szprycował wodza "lekarskim" koktajlem składającym się m.in. z sulfonamidów i kokainy. Ale "Wojna lekarzy Hitlera" to znacznie szerszy obrazek, w którym splatają się ze sobą medycyna, historia i polityka. Autor wykonał doskonałą pracę. Książka jest przemyślana, dopracowana, merytoryczna i nasycona ważnymi detalami. Od wstydliwych i skrzętnie ukrywanych tajemnic stanu zdrowia Hitlera, przez rywalizację lekarzy, dążenie do władzy, kariery i prestiżu oraz wstrząsającą bezwzględność aż po pseudonaukowe eksperymenty na więźniach obozów koncentracyjnych oraz mordowanie "niegodnych życia" - chorych i niepełnosprawnych. "Wojna lekarzy Hitlera" to zoom na nazistowskie środowisko medyczne, w którym ambicje, karierę i wierność wodzowi i ideologii przedkładano nad etykę lekarską oraz zdrowie i życie pacjentów. Poruszająca podróż po mrocznych kartach historii - godna polecenia literatura faktu. Jeżeli interesuje was tematyka II wojny światowej, książka Wielińskiego to absolutny must read. 




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Agora.


Data wydania: 14 kwietnia 2021
Wydawnictwo: Agora
Moja ocena: 6/6

piątek, lipca 16, 2021

#381 "Zanim cię zobaczę" - Emily Houghton (przekład Anna Dobrzańska)

#381 "Zanim cię zobaczę" - Emily Houghton (przekład Anna Dobrzańska)

Czy można pokochać kogoś, kogo nigdy się nie widziało? Czy życiowa tragedia może przynieść coś dobrego? Jak nie stracić nadziei w obliczu największej próby?

Ona - samowystarczalna, niezależna singielka, która nie widzi świata poza pracą. Pożar, w wyniku którego doznaje poważnych oparzeń, odbiera jej dotychczasowe życie, nadzieję i wiarę w lepszą przyszłość.

On - wygadany optymista, który zaraża pozytywną energią i nie wyobraża sobie dnia bez kontaktu z innymi ludźmi. Na skutek wypadku samochodowego traci nogę i wie, że jego życie nigdy już nie będzie takie samo.

Drogi Alice i Alfiego krzyżują się ze sobą na szpitalnym oddziale. Alice, ukryta za zasłoną, milczy i nie chce, by ktokolwiek na nią patrzył. Sama też nie jest w stanie spojrzeć w lustro, a droga do odzyskania sprawności wydaje się długa, niepewna i bolesna. Alfie stawia sobie za cel wciągnąć ją w rozmowę. Nie spodziewa się, że już niedługo nie będzie mógł żyć bez głosu sąsiadki...

"Zanim cię zobaczę" to literacki debiut Emily Houghton, angielskiej pisarki, specjalistki od technologii cyfrowych oraz absolwentki nauk przyrodniczych Uniwersytetu Bristolskiego. Książka reklamowana jest jako "świetny wybór dla miłośników Trzy kroki od siebie, Gwiazd naszych wina i Zanim się pojawiłeś". Co prawda staram się być ostrożna w przypadku takich porównań, ale nie da się ukryć - powieść Houghton utrzymana jest w podobnym klimacie. "Zanim cię zobaczę" to zabawna, urocza i poruszająca opowieść doprawiona nutą romansu, w której pod pozorną lekkością autorka porusza trudne i bolesne tematy dotyczące m.in. traumy, niepełnosprawności, choroby i osamotnienia.

Dwoje ciężko doświadczonych ludzi spotyka się na szpitalnym oddziale i powoli zakochuje się w sobie - bardzo polubiłam pomysł na fabułę i sposób, w jaki Emily Houghton poprowadziła historię głównych bohaterów. Alice i Alfie na pierwszy rzut oka wydają się zupełnie różni - mają inne charaktery i spojrzenie na świat. Jednak los postanowił poddać ich ciężkiej próbie. Na oddziale szpitalnym muszą zmierzyć się z zupełnie nową sytuacją - traumą, bólem, smutkiem, niepewnością, strachem i utratą niezależności. Dramatyczne wydarzenia i trudny powrót do zdrowia stopniowo zbliżają ich do siebie... Emily Houghton z wrażliwością zagląda do serc swoich bohaterów i umiejętnie oddaje charakter szpitalnej rzeczywistości. Choć porusza trudne kwestie i towarzyszące im skomplikowane emocje, czyni to z lekkością, empatią i dużą dawką ciepła. Mam wrażenie, że właśnie ta życzliwość i pozytywna energia zamknięte na kartach książki stanowią siłę napędową fabuły. Przewracając kolejne strony, mamy okazję doświadczyć całej gamy przeróżnych emocji oraz wielu pokrzepiających i rozdzierających serce momentów. Wydaje się, że sama fabuła toczy się niespiesznie - to w warstwie emocjonalnej ukryta jest największa magia. Alice i Alfie z łatwością zyskali moją sympatię, podobnie zresztą jak bohaterowie drugoplanowi. Książkowe dialogi i interakcje, czasami wzruszające, a czasami zabawne, nadają powieści charakterystyczny klimat (znany np. z książek Beth O'Leary). Z przyjemnością towarzyszyłam bohaterom i obserwowałam, jak ich relacja, oparta na więzi emocjonalnej, a nie fizycznej, stopniowo ulega zmianie. Cieszę się, że Emily Houghton zdecydowała się poprowadzić narrację z dwóch punktów widzenia, Alice i Alfiego. Ich historia bez wątpienia ma w sobie coś intymnego i pokrzepiającego - skłania do przemyśleń na temat miłości i przyjaźni. Połączenie lekkości, humoru i ważnego przekazu bardzo przypadło mi do gustu.

"Nasze blizny opowiadają naszą historię. Świadczą o tym, że żyliśmy, a przede wszystkim, że przetrwaliśmy"

"Zanim cię zobaczę" to powieść inspirująca, wzruszająca i otulająca nadzieją. Potrafi złamać serce, a chwilę później przykleić na nie plaster. Uświadamia, że to, co z pozoru wydaje się końcem, w rzeczywistości może okazać się nowym początkiem. Że miłość i szczęście mogą odnaleźć nas wszędzie, nawet wtedy, gdy zupełnie się tego nie spodziewamy. "Zanim cię zobaczę" to słodko-gorzka opowieść o znaczeniu wsparcia i obecności drugiego człowieka, sile przyjaźni i miłości oraz nadziei na lepszą przyszłość. O potrzebie bycia kochanym i akceptowanym, burzeniu murów, które wokół siebie budujemy oraz odważnym stawianiu czoła przeciwnościom. Książka skłania do refleksji nad kruchością i ulotnością życia. Może wydawać się przewidywalna, ale na tym polega jej urok. Przeczytałam jednym tchem i miło spędziłam czas. "Zanim cię zobaczę" to jedna z tych książek, na wspomnienie których na twarzy pojawia się szeroki uśmiech, a w sercu przyjemne ciepło. Jeżeli lubicie lekkie, romantyczne historie z ważnym przesłaniem, serdecznie polecam.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Albatros.


Tytuł oryginalny: Before I Saw You
Przekład: Anna Dobrzańska
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 30 czerwca 2021
Liczba stron: 384
Moja ocena: 5/6

środa, lipca 14, 2021

#380 "Nasze idealne małżeństwo" - Loreth Anne White (przekład Ewa Penksyk-Kluczkowska)

#380 "Nasze idealne małżeństwo" - Loreth Anne White (przekład Ewa Penksyk-Kluczkowska)

Każdy ma swoje sekrety. Każdy ma coś do ukrycia. Każdy zakłada maski i odgrywa różne role. Ofiara i oprawca. Oprawca i ofiara. W tej dusznej i zaskakującej książce nic nie jest tym, czym wydaje się na pierwszy rzut oka...

Nieoczywista bohaterka, intryga utkana misternie z kłamstw i manipulacji, bolesne traumy z przeszłości, które dręczą latami, toksyczne relacje i brutalne morderstwo czyli Loreth Anne White, znana, lubiana i bestsellerowa pisarka, debiutuje na polskim rynku wydawniczym. "Nasze idealne małżeństwo" to rewelacyjnie poprowadzony thriller psychologiczny w stylu domestic noir, który pozostawia w zdumieniu i który trudno wyrzucić z głowy.

Od wydawcy: Ellie jest gotowa zacząć nowy rozdział w swoim życiu. Kiedy poznaje Martina, czuje, że w końcu spotyka ją upragnione szczęście. Mężczyzna roztacza przed nią cudowną wizję przyszłości. Wkrótce spełnia się marzenie o idealnym małżeństwie. Jednak pozory mogą mylić… Policjantka Lozza musi rozwiązać tajemnicę morderstwa, ale od początku czuje, że jest manipulowana. Czy w tej zawiłej psychologicznej grze chodzi wyłącznie o zdradę? Kto naprawdę jest winny?

"Mam nadzieję, że go nie znajdziecie. A jeśli znajdziecie, to mam nadzieję, że nie żyje i że cierpiał"

Co wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami australiskiego domu? Lubię thrillery psychologiczne z motywem domestic noir, gdy groza i tajemnica narastają wokół grupy ludzi (małżeństwa, rodziny, sąsiadów, mieszkańców hotelu itp.). Mamy wówczas wrażenie, że niebezpieczeństwo czai się tuż obok, ale nie jesteśmy w stanie jednoznacznie i z pełnym przekonaniem wskazać winnego - podejrzenia i domysły mnożą się z każdą kolejną przeczytaną stroną. Loreth Anne White właściwie już od pierwszych słów wyznacza kierunek, ale szybko okazuje się, że droga do poznania prawdy będzie długa, kręta i pełna niespodzianek. W tej historii ważne jest nie tylko kto zabił, ale również dlaczego i co doprowadziło do tragicznych wydarzeń. Autorka umiejętnie kreśli portrety psychologiczne i oprowadza nas po mrocznych zakamarkach umysłu i międzyludzkich relacji. Dzięki licznym retrospekcjom i narracji prowadzonej z kilku różnych punktów widzenia stopniowo powstaje skomplikowany obraz małżeństwa idealnego tylko na pozór. Zarówno Ellie, jak i Martin mają swoje tajemnice, a granica między prawdą i kłamstwem zaciera się coraz bardziej. Nie mogę zdradzić szczegółów, ale jedno jest pewne - autorka w interesujący sposób rzuca światło na relację małżonków i stopniowo odsłania motywy ich postępowania. W "Naszym idealnym małżeństwie" nie brakuje toksycznych i trudnych emocji, miłości i zazdrości, namiętności, traumy z przeszłości oraz wielkich obietnic, złudnych marzeń i błędnych decyzji. Książka Loreth Anne White ma świetny klimat - gęsty, klaustrofobiczny i dwuznaczny. Do zbudowania przestrzeni fabularnej autorka umiejętnie wykorzystała m.in. australijską przyrodę. Miejsce akcji dobrze wpasowało się w ramy historii Ellie i Martina. Wszystko podszyte jest napięciem, niepewnością i suspensem.

"Wierzę, że wierzysz w to, co widzisz, ale to nie jest to, co myślisz" - Harry Houdini

Muszę przyznać, że Loreth Anne White całkiem nieźle wodziła mnie za nos, ale i tak największe zaskoczenie czekało mnie na końcowych stronach - zwrot akcji, którego zupełnie się nie spodziewałam (jak to możliwe, że autorka tak mnie wkręciła, no jak?! ;). "Nasze idealne małżeństwo" to książka wciągająca, zaskakująca, pełna napięcia i ciekawa pod względem psychologicznym - nieustannie trzyma czytelnika na krawędzi. Ma wszystko to, czym powinien charakteryzować się dobry thriller psychologiczny. Autorka podarowała nam opowieść o kobiecie i mężczyźnie wydobywających z siebie najgorsze cechy, o psychologicznej walce, grze pozorów, sztuce manipulacji i przekraczaniu granic. To jak literacka przestroga i refleksja na tamat związków - zaufania, osaczania i agresji skrytej pod pozorem troski. Loreth Anne White dostarczyła mi świetnej literackiej rozrywki. Jeżeli lubicie thrillery psychologiczne w stylu domestic noir, serdecznie polecam - czyta się jednym tchem.





Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Mando.


Tytuł oryginalny: In The Deep
Przekład: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Wydawnictwo: Mando
Data wydania: 30 czerwca 2021
Liczba stron: 416


poniedziałek, lipca 12, 2021

#379 "Doskonały dzień" - Richard Paul Evans (przekład Dorota Kaczor)

#379 "Doskonały dzień" - Richard Paul Evans (przekład Dorota Kaczor)
Wyobraź sobie, że właśnie spełnia się twoje wielkie marzenie - coś, na co pracowałeś i czekałeś latami, coś, o czym śniłeś i coś, czego tak bardzo pragnąłeś. Jesteś szczęśliwy, unosisz się nad ziemią wśród dźwięku fanfar, a twoje serce wypełnia po brzegi radość, duma i poczucie spełnienia. Myślisz, że teraz wszystko się ułoży, ba, jesteś tego pewny. Czeka cię lepsza przyszłość - udowodniłeś w końcu sobie i innym, że marzenia się spełniają. Że możesz coś osiągnąć. Że możesz być kimś... Tylko czy spełnione marzenia zawsze przynoszą ze sobą tylko to, co dobre? Czy szczęście może być tylko chwilowe? Co w sytuacji, gdy osiągnięcie upragnionego celu staje się początkiem końca - utraty tego, co najważniejsze...?


W życiu Roberta są dwie prawdziwe miłości: żona Allyson i córeczka Carson. W głębi duszy mężczyzna skrywa jednak największe marzenie – od zawsze chciał zostać pisarzem. Kiedy traci pracę, decyduje się postawić wszystko na jedną kartę. W końcu pisze powieść, na co nigdy nie miał czasu. I wtedy Robert dostaje paszport do marzeń – ku zaskoczeniu wszystkich jego literacki debiut staje się bestsellerem, a życie całej rodziny zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tyle że Robert w pogoni za coraz większą sławą przestaje słuchać głosu własnego serca... Czy zrozumie, co utracił i czy nie będzie za późno, by naprawić błędy?

Do książek Richarda Paula Evansa, amerykańskiego pisarza, mam spory sentyment. Autor tworzy refleksyjne historie poruszające fundamentalne kwestie, takie jak miłość, przyjaźń, wiara, przebaczenie, nadzieja, dobro czy sens istnienia. Z przyjemnością sięgam po nowe tytuły, ale chętnie wracam też do ulubionych. Niektóre z nich są jak pomocna dłoń w trudnych chwilach - przynoszą ze sobą nadzieję, gdy słońce chowa się za chmurami. Doceniam ich spokojny i ciepły charakter oraz życiową mądrość ukrytą między słowami. "Doskonały dzień" to piękne wznowienie przygotowane przez Wydawnictwo Znak (książka została po raz pierwszy wydana w Polsce w 2006 roku pod szyldem Wydawnictwa Sonia Draga). Czytałam ją kilka lat temu i żałowałam, że nie była już dostępna w sprzedaży z uwagi na wyczerpany nakład. Nowe wydanie to świetny pomysł, tym bardziej że "Doskonały dzień" jest jedną z ważniejszych i najbardziej osobistych książek w dorobku Evansa. Autor przedstawia w niej losy mężczyzny, który na nowo odkrywa swoją życiową drogę. Który zagubił się w pogoni za marzeniami i utracił to, co najważniejsze. By odzyskać szczęście, musi wsłuchać się ponownie w głos własnego serca...


"Doskonały dzień" to jedna z lepszych książek autora. Richard Paul Evans, czerpiąc z własnych doświadczeń, stworzył poruszającą i życiową opowieść o znaczeniu rodziny, miłości i przyjaźni. Historia głównego bohatera to literacka lekcja pokory - przestroga przed zaślepiającą pogonią za sukcesem, pieniędzmi i sławą, a w efekcie przed utratą tego, co najważniejsze. Wspaniałe, jak bardzo "Doskonały dzień" potrafi przemówić do czytelnika. Opowieść wydaje się prosta i niepozorna, ale skrywa w sobie uniwersalność i ponadczasowość. W świecie, w którym tak często miarą życiowego sukcesu czyni się osiągnięcia zawodowe, prestiż i status materialny, historia Roberta nabiera szczególnego znaczenia. Jego wewnętrzne zmagania łatwo odnieść do naszych codziennych rozterek. Lubię sposób, w jaki Richard Paul Evans nadaje fabule refleksyjnego wydźwięku - naturalnie i bez moralizatorskiego tonu. "Doskonały dzień" to udana mieszanka lekkiego pióra i mądrego przekazu doprawiona sporą dawką ciepła - książka, którą możemy przytulić do serca i która przytula nas (co nie oznacza wcale śmiertelnej dawki cukru;). Richard Paul Evans ma w sobie dużą wrażliwość na drugiego człowieka i świat. Wrażliwość, którą potrafi przenieść na karty książki. Często zaskakuje mnie pozytywnie trafność jego spostrzeżeń, szczególnie na temat ludzkiej natury. "Doskonały dzień", jeśli naprawdę przemówi do naszego serca, z łatwością skłoni nas do przemyśleń. Możliwe, że ta niepozorna książka sprawi, że zatrzymamy się na moment w codziennej gonitwie i inaczej spojrzymy na nasze życiowe priorytety. 

"Największym zagrożeniem dla miłości nie są okoliczności, lecz brak uwagi. Nie zaniedbujemy bowiem innych dlatego, że przestaliśmy ich kochać, lecz przestajemy ich kochać dlatego, że ich zaniedbaliśmy"

"Doskonały dzień" to lekka, spokojna i nastrojowa powieść z ważnym przesłaniem. Wciąga niepostrzeżenie, wywołuje uśmiech i wzrusza. Autor stworzył opowieść o podróży w głąb siebie i wewnątrznej przemianie. O trudnych wyborach, drugich szansach, przebaczeniu oraz długiej i krętej drodze do prawdziwego szczęścia. O stracie, złudnych marzeniach i nadziei, która rozświetla mrok. A przede wszystkim o tym, co w naszym życiu jest najważniejsze. Richard Paul Evans po raz kolejny otulił mnie nadzieją i wiarą - niczego więcej nie potrzebuję :) Absolutny must read dla miłośników twórczości autora oraz idealna propozycja czytelnicza na pierwsze spotkanie z Evansem. Polecam.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Znak.


Tytuł oryginalny: A Perfect Day
Przekład: Dorota Kaczor
Wydawnictwo: Znak Literanova
Data wydania: 14 lipca 2021
Liczba stron: 384
Moja ocena: 5/6


sobota, lipca 10, 2021

#378 "Czterdzieści zasad miłości" - Elif Shafak (przekład Ewa Elżbieta Nowakowska) /przedpremierowo/

#378 "Czterdzieści zasad miłości" - Elif Shafak (przekład Ewa Elżbieta Nowakowska) /przedpremierowo/

Czym tak naprawdę jest miłość? Czy można ją ubrać w słowa? Gdzie możemy ją dostrzec? W ciepłym spojrzeniu i uśmiechu drugiego człowieka? W melodii skrzypiec i naleśnikach przygotowanych z czułością? W zachodzie słońca, kroplach rosy i szumie morskich fal? Czy człowiek bez miłości więdnie i usycha niczym kwiat pozbawiony wody? Jak wiele jesteśmy w stanie zaryzykować i poświęcić, by móc doświadczyć prawdziwej miłości?

"Bo życie bez miłości w ogóle się nie liczy..."

Elif Shafak, turecka pisarka i autorka bestsellerów, powiedziała kiedyś w jednym z wywiadów, że "ważne jest, abyśmy czytali książki ze Wschodu i Zachodu, z różnych kultur, spoza naszej strefy komfortu". Trafione w punkt, prawda? Wielokulturowość i kosmopolityzm są wyraźnie widoczne w twórczości Shafak - jej przenikliwa i odważna proza daje wgląd w trudne, złożone i często kontrowersyjne kwestie, które nieraz bywają nieuchwytne nawet dla autorów literatury faktu. Shafak pisze o tożsamości indywidualnej i zbiorowej, rodzinnych więzach, pamięci i dyskryminacji. Oddaje też głos tym, którzy w prawdziwym życiu nadal zmuszani są do milczenia. Jej książki prowokują do myślenia, poszerzają horyzonty i z wrażliwością dotykają istoty człowieczeństwa. I chyba właśnie dlatego tak bardzo je lubię.

14 lipca na księgarskie półki trafi wznowienie "Czterdziestu zasad miłości", tym razem pod szyldem Wydawnictwa Poznańskiego i w tłumaczeniu Ewy Elżbiety Nowakowskiej, i dołączy tym samym do pięknie wydanych "Bękarta ze Stambułu" oraz "10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie". Książka Elif Shafak miała premierę w 2010 roku i szybko zdobyła status bestsellera - uznawana jest za jedną z ważniejszych w dorobku autorki. "Czterdzieści zasad miłości" to polifoniczna opowieść prowadzona w dwóch liniach czasowych - współczesnej i trzynastowiecznej. Życie czterdziestoletniej Amerykanki Elli Rubinstein splata się z historią Rumiego zwanego Szekspirem świata islamu -  najwybitniejszego poety sufickiego i założyciela bractwa "wirujących derwiszy".

Od wydawcy: Ella Rubinstein – Amerykanka, lat niespełna czterdzieści, trójka dorastających dzieci i małżeństwo w trakcie rozpadu. Każdy jej dzień wygląda tak samo: dba o dom oraz przygotowuje pełnowartościowe posiłki dla najbliższych. Do czasu, gdy zostaje zatrudniona jako recenzentka w jednej z agencji literackich. Jej pierwsze zlecenie to maszynopis powieści o Rumim – trzynastowiecznym poecie. Ella, początkowo sceptyczna, wraz z lekturą odkrywa, że historia Rumiego w zdumiewający sposób odzwierciedla jej własną. Od tego momentu jej życie diametralnie się zmienia...

Twórczość Elif Shafak to dla mnie doskonały przykład literatury poszerzającej horyzonty. Dzięki jej książkom otrzymujemy szansę, by poznać i doświadczyć czegoś nowego - wyjść poza dobrze nam znaną kulturę chrześcijańską i zachodnioeuropejską oraz otworzyć się na muzułmański i arabski świat - historię, tradycję i sztukę. Wydaje się, że Turcja, balansująca na granicy Wschodu i Zachodu, jest pod tym względem szczególnie interesująca. Co ważne jednak, Elif Shafak nie sprzedaje nam nigdy uproszczonej orientalnej wersji, która ma jedynie oczarować ładnym opakowaniem. Jej proza jest autentyczna, dojrzała, silnie osadzona w rzeczywistości, a jednocześnie liryczna i poruszająca. Każdy z nas może znaleźć w niej coś ważnego - tożsamego z naszymi własnymi życiowymi doświadczeniami albo wręcz przeciwnie, zupełnie inną perspektywę oraz odmienne spojrzenie na świat i ludzi.

"Czterdzieści zasad miłość" różni się od "Bękarta ze Stambułu" oraz "10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie". Tym razem Elif Shafak opuszcza Stambuł na rzecz Konyi, miasta położonego w południowej Turcji - to właśnie tam mieszkał jeden z bohaterów książki, suficki poeta Rumi. Inny jest też czas akcji - sercem powieści Elif Shafak uczyniła trzynasty wiek, co oznacza wyjątkową literacką podróż. Ale tym, co najbardziej wyróżnia "Czterdzieści zasad miłości" jest bez wątpienia jej oryginalny klimat - duchowość i metafizyczność oraz trzynastowieczna, bliskowschodnia atmosfera dawnych czasów. Elif Shafak, nawiązując do twórczości i biografii Rumiego, tworzy barwną i refleksyjną opowieść o duchowej podróży, miłości, poświęceniu oraz wyjątkowej więzi poety i wędrującego derwisza. W tle autorka z dbałością o detale odmalowuje ówczesne realia, dzięki czemu powieść ożywa i wciąga czytelnika w sam środek arabskiego i muzułmańskiego świata. Fabuła "Czterdziestu zasad miłości" wypełniona jest elementami wiary i religii, mistycyzmu, duchowości i moralności. Całość tworzy polifoniczną narrację składającą się z różnych głosów - Rumiego i Szamsa, ale też żony i synów poety, prostytutki, islamskiego uczonego i żebraka. Dzięki temu otrzymujemy swoisty dialog i historię, która nieustannie przekracza granice - mentalne, narodowe, religijne, płciowe i klasowe. Ważnym aspektem książki są wiara, miłość i Bóg. Elif Shafak nawiazuje do sufizmu - nurtów mistycznych w islamie oraz bada kwestie związane z konfliktem pokoleń i wartości, uprzedzeniami, dyskryminacją oraz nierównościami społecznymi. Podejmuje też rozważania dotyczące różnicy między duchowością a religijnością - przepaści, która dzieli i pomostach, które łączą. Fabuła książki otulona jest metafizycznym i filozoficznym klimatem, a za sprawą swojego uniwersalnego i ponadczasowego charakteru skłania do refleksji na temat miłości, wiary i sensu istnienia. Przyznam, że to właśnie trzynastowieczny wątek przyjaźni Szamsa i Rumiego najbardziej mnie zachwycił (w przeciwieństwie do opowieści współczesnej, która w mojej opinii wydaje się nieco zbyt uproszczona i banalna). Elif Shafak umiejętnie połączyła elementy historyczne, religijne i kulturowe z fikcją literacką. Opowieść o Rumim i Szamsie z każdą kolejną stroną rozkwita, a przekaz zyskuje głębię. "Czterdzieści zasad miłości" to książka przepełniona światłem i miłością.

"Miłości nie sposób wyjaśnić. Można jej tylko doświadczyć. Miłości nie sposób wyjaśnić, a jednak ona wyjaśnia wszystko"

Kluczem otwierającym drzwi w powieści Elif Shafak jest miłość - do drugiego człowieka, samego siebie, do Boga i wszechświata. Choć historie Elli oraz Szamsa i Rumiego dzieli kilkaset lat, to łączy je właśnie miłość. "Czterdzieści zasad miłości" to jedna z tych książek, które można poznawać nie tylko rozumem, ale też sercem - zaprasza do podróży w głąb siebie i przyjrzenia się dokładnie własnym uczuciom. Miłość rozpatrywana jest w kontekście egzystencjalnym, z uwzględnieniem jej roli w życiu człowieka - jako coś, co wyzwala, uzdrawia, przynosi nadzieję i umożliwia wzrastanie. 

"Czterdzieści zasad miłości" to Elif Shafak w bardziej refleksyjnej odsłonie. Zachwycił mnie trzynastowieczny wątek poety Rumiego i jego wirujących derwiszy, piękna proza autorki oraz głęboki i autentyczny przekaz. Książka pozwala "dotknąć" Wschodu - jego historii, kultury, religii i sztuki. Elif Shafak podarowała nam opowieść o miłości, przeznaczeniu, szacunku i długiej drodze do odkrywania siebie, Boga, sensu istnienia i prawdy. O zderzeniu duchowości i mistycyzmu z prozą codzienności, dobra ze złem, pychy i egoizmu z pokorą i empatią. O ludzkich dylematach, gotowości do zmian i życiu, które nie stoi w miejscu - musimy odważnie sięgnąć po miłość i szczęście. Może nie porwała mnie aż tak bardzo jak "Bękart ze Stambułu" oraz "10 minut i 38 sekund na tym dziwnym świecie", ale czytałam ją z wielką przyjemnością. Dla mnie to kolejne udane spotkanie z prozą Shafak - nowe literackie doświadczenie czyli coś, co cenię najbardziej. Piękna proza, warto.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu.


Tytuł oryginalny: The Forty Rules of Love
Przekład: Ewa Elżbieta Nowakowska
Wydawnictwo: Poznańskie
Data wydania: 14 lipca 2021
Liczba stron: 448
Moja ocena: 5/6

piątek, lipca 09, 2021

#377 "Właśnie dziś, właśnie teraz" - Karolina Wilczyńska

#377 "Właśnie dziś, właśnie teraz" - Karolina Wilczyńska

Los bywa przewrotny - lubi przypominać nam, że poczucie bezpieczeństwa to tylko ułuda. Wystarczy jeden moment, by budowane latami szczęście obróciło się wniwecz. Jeden moment, by nasze życie podzieliło się na przed i po. Jeden moment, by wszystko zmieniło się na zawsze. Jeden moment będący końcem, ale często też nowym początkiem. Tylko jeden moment...

Pożar, który pewnego dnia wybucha w osiedlowym supermarkecie, krzyżuje ze sobą losy trzech kobiet. Sabina, Sonia i Bronisława uchodzą z życiem, ale nieszczęśliwy wypadek staje się punktem zwrotnym - niczym kamień wrzucony do jeziora pociąga za sobą kolejne zmiany. Elegancka Sonia, która prowadziła niemal idealne życie jako żona i matka, będzie musiała nie tylko odnaleźć się w zupełnie nowej sytuacji, ale też zmierzyć z poważnym kryzysem i bolesną prawdą. Trudności nie ominą również siedemdziesięcioletniej Bronisławy, utrzymującej siebie i swojego syna alkoholika, oraz zgorzkniałej Sabiny samotnie opiekującej się schorowanym ojcem. Każda z nich od lat tkwi w tym samym miejscu. I każda tęskni za życiem, w którym jest się dla kogoś ważnym. Czy nieszczęśliwy wypadek otworzy im oczy i zmobilizuje do zmian? Czy uświadomi im, że najważniejsze jest tu i teraz i że nie warto odkładać niczego na później?

"Właśnie dziś, właśnie teraz" to czerwcowa nowość Wydawnictwa Czwarta Strona - piękne wznowienie powieści Karoliny Wilczyńskiej. Przyznam, że nie spodziewałam się, jak bardzo poruszy mnie historia stworzona przez autorkę. Książki Karoliny Wilczyńskiej wyróżnia życiowy realizm - prawdziwe przeżycia, skomplikowane międzyludzkie relacje, autentyczne uczucia oraz zwykła codzienność pełna radości i smutków. Autorka z wrażliwością podejmuje trudne tematy - kwestie, które tak często obecne są w naszym życiu. I kreśli wnikliwe porterty psychologiczne - ludzi, z którymi z łatwością możemy się utożsamiać. I nie inaczej jest w przypadku powieści "Właśnie dziś, właśnie teraz". Historia trzech kobiet doświadczonych przez los wyjątkowo mocno do mnie przemówiła. Wydaje się, że różni je wiele - wiek, sytuacja rodzinna i materialna, charakter i sposób patrzenia na świat. Można przypuszczać, że gdyby nie feralny pożar, nie miałyby okazji się poznać. A jednak - trzy różne światy połączyło przeznaczenie. Każda z bohaterek wzbudza inne emocje. Czasami współczucie, czasami sympatię, a czasami złość. Co ważne, mamy szansę poznać trzy różne punkty widzenia, a to z kolei oznacza szerszą i bogatszą perspektywę. Powieść wspaniale ukazuje wewnętrzne zmagania i autentyczne przeżycia. Rzuca światło na skomplikowane relacje rodzinne i skłania do refleksji na temat miłości, poczucia własnej wartości,  osamotnienia, choroby i śmierci. W książce Karoliny Wilczyńskiej sporo jest smutku, ale też nieśmiałych promyków nadziei. I życia, które bywa przykre, rozczarowujące i niesprawiedliwe. "Właśnie dziś, właśnie teraz" to taka mała lekcja pokory wobec przewrotnego losu oraz historia z ważnym przesłaniem - by odważnie wziąć sprawy w swoje ręce i zawalczyć o lepsze jutro. By spojrzeć na drugiego człowieka z większą wyrozumiałością, bo nie wiemy, jak ciężkie brzemie może dźwigać. By doceniać każdą chwilę i nigdy nie rezygnować z miłości i samego siebie.

"Każdy na coś czeka. Na coś lub na kogoś. Oczekiwanie jest przyjemne, ale jak każda przyjemność może stać się nałogiem. A wtedy podporządkowujemy mu całe swoje życie. Uzależniony chce tylko tego na co czeka. Jest w stanie poświęcić wszystko, każdego, nawet samego siebie, byle tylko dostać to, czego pragnie. A dodatkowy problem z czekaniem polega na tym, że wielu ludzi czeka na to, czego nigdy nie dostanie. Celem staje się samo czekanie. A wtedy jest się jak opętany. Opętany czekaniem"

"Właśnie dziś, właśnie teraz" to pięknie napisana słodko-gorzka powieść obyczajowa, którą czyta się jednym tchem. Towarzyszyło mi tak wiele przeróżnych emocji - od uśmiechu aż po łzy i głęboki smutek. Książka zwraca uwagę życiową dojrzałością i przenikliwym spojrzeniem na ludzkie zmagania. Potrafi wstrząsnąć czytelnikiem, skłonić do refleksji i dotknąć najczulszych strun. Nie znajdziemy w niej lukru ku pokrzepieniu serc, lecz samo życie we wszystkich odcieniach. Karolina Wilczyńska podarowała nam przejmującą opowieść o przewrotnym losie, bolesnej prawdzie i zderzeniu pozorów z brutalną codziennością. O sile miłości, znaczeniu wsparcia oraz pragnieniu bycia kochanym i docenianym. O trudnych momentach i ludzkich dramatach, które czasem zbliżają, a czasem oddalają. Jestem pod wrażeniem - wspaniała książka. Historia kobiet takich jak ja i ty oraz życia, które nieustannie poddaje nas próbie. I chyba właśnie taką odsłonę Karoliny Wilczyńskiej lubię najbardziej. Serdecznie polecam.




Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.


Data wydania: 30 czerwca 2021 (wznowienie)
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 328
Moja ocena: 5/6

środa, lipca 07, 2021

#376 "Coraz ciemniej w Wartheland" - Piotr Bojarski /przedpremierowo/

#376 "Coraz ciemniej w Wartheland" - Piotr Bojarski /przedpremierowo/

W czasie drugiej wojny światowej Poznań i Wielkopolska zostały wcielone do III Rzeszy. 26 października 1939 r. utworzono Okręg Rzeszy Poznań (niem. Reichsgau Posen), przemianowany 29 stycznia 1940 r. na Kraj Warty (niem. Reichsgau Wartheland). Zgodnie z hitlerowską propagandą, okupowane tereny Wielkopolski stanowiły ziemie "rdzennie germańskie" - należało im zatem "przywrócić" dawny niemiecki charakter. Kraj Warty miał stać się wzorcowym okręgiem Rzeszy, co dla Polaków oznaczało okupację o wysokim rygorze (m.in. likwidację polskich elit, wysiedlenia, represje). Wcielenie terenów Wielkopolski do Rzeszy i związane z tym konsekwencje poważnie utrudniały organizowanie ruchu oporu. Mimo to znaleźli się ci, którzy byli gotowi, ryzykując życie swoje i bliskich, sprzeciwić się złu, nienawiści i przemocy. Jak wyglądała działalność konspiracyjna w Poznaniu? Jakie metody wykorzystywano? Jak potoczyły się losy tych, którzy w czasie najwyższej próby postanowili walczyć z okupantem? Czy do końca pozostali wierni swoim przekonaniom?

"Coraz ciemniej w Wartheland" to lipcowa nowość Wydawnictwa Znak Horyzont i kolejna publikacja Piotra Bojarskiego, autora powieści kryminalnych i historycznych oraz książek non-fiction. Przyznam, że bardzo ucieszyła mnie propozycja zrecenzowania tej książki. Mogłoby się wydawać, że tematyka drugiej wojny światowej została już literacko wyeksploatowana - na księgarskich półkach nie brakuje przecież powieści historycznych i wybór jest ogromny. Jednak nic bardziej mylnego - wiele prawdziwych indywidualnych opowieści z czasów wojny i okupacji wciąż czeka na odkrycie. Książka Piotra Bojarskiego zwróciła moją uwagę przede wszystkim nietypowym, jak na wojenną beletrystykę, miejscem akcji. Autor zabiera czytelników do Poznania i rzuca światło na skomplikowaną sytuację Polaków, którzy z dnia na dzień stali się niejako obywatelami obcego państwa (i to na dodatek obywatelami drugiej kategorii, elementem niechcianym i wrogim). To dla mnie spory powiew świeżości, biorąc pod uwagę jak często, również literacko, niemiecka okupacja naszego kraju postrzegana jest przez pryzmat Generalnego Gubernatorstwa i Warszawy. Co ważne, Piotr Bojarski stworzył opowieść opartą na prawdziwych wydarzeniach i postaciach, więc tym bardziej nie sposób nie docenić znaczenia tej publikacji.

Od wydawcy: Gdy w 1939 roku Niemcy wcielają Poznań do Trzeciej Rzeszy, Wilhelmine Günther ze spokojem obserwuje wprowadzanie nowego ładu. Oczy otwiera jej dopiero narzeczony – Polak. Antoni wie, że nowy namiestnik Rzeszy Arthur Greiser zamierza rządzić Krajem Warty żelazną pięścią. Niepokorni schodzą do podziemia i postanawiają walczyć. Franciszek Witaszek, uznany lekarz, ponad przysięgę Hipokratesa postawi przysięgę żołnierską – od tego momentu będzie nie tylko ratować życia, ale także je odbierać. Posen staje się świadkiem bezpardonowej walki o ludzkie życie, w której jedna strona chce je wydrzeć, a druga – ocalić. Kto zatriumfuje? Jak wydarzenia w życiu Wilhelmine pokierują jej wyborami? Jak wiedza medyczna pomoże Franciszkowi w walce z wrogiem? I po jakie metody sięgnie Greiser, by raz na zawsze przywrócić Wartheland „prawowitym właścicielom“?

Książkę Piotra Bojarskiego czytałam nieco dłużej niż początkowo przewidywałam - nie chciałam niczego przeoczyć, bo "Coraz ciemniej w Wartheland" to pod względem historycznym prawdziwa perła. Autor wykonał rewelacyjną pracę i bazując na prawdziwych wydarzeniach, miejscach i postaciach stworzył książkę, która zachwyca tłem historycznym, dbałością o szczegóły i doskonale oddaną atmosferą czasów drugiej wojny światowej. Sercem powieści jest konspiracyjna działalność mieszkańców Poznania pod rządami namiestnika Kraju Warty gauleitera Arthura Greisera. Autor nie idzie na skróty i przedstawia losy kilku osób, które różni m.in. wiek, płeć, pochodzenie i status ekonomiczny, ale łączy wiele - życie w trudnej wojennej rzeczywistości i pragnienie walki o wolność, a czasami też chęć zemsty. Wśród głównych bohaterów znajdziemy m.in. kelnera, robotnika, lekarza, a także młodą dziewczynę, córkę Polki i Niemca. Piotr Bojarski zbudował mozaikę różnych osobowości i bardzo dobrze uchwycił złożoność sytuacji Kraju Warty. Przewracając kolejne strony, widzimy destrukcyjny wpływ wojny, codzienną niepewność i lęk, dylematy moralne oraz napięcia na tle narodowościowym. Poznań w książce jawi się jako arena walki dobra ze złem - świadek bezpardonowego starcia o przetrwanie, ludzką godność i ideały. Z dużym zainteresowaniem czytałam o działalności konspiracyjnej - sprycie, wiedzy i odwadze, które wykorzystywano do walki z okupantem. Ciekawym zabiegiem pisarskim okazał się wątek prowadzony z perspektywy namiestnika Arthura Greisera, co jeszcze lepiej uwidacznia mroczną stronę wojny i okupanta - przemoc i brutalność aparatu opresji wobec ludności polskiej i żydowskiej.

Książka Piotra Bojarskiego zachwyca historycznym klimatem, dojrzałością i autentycznością przekazu. Nie znajdziemy w niej przereklamowanego melodramatyzmu, lecz rzetelną i refleksyjną opowieść - podróż w czasie, którą z pewnością docenią miłośnicy powieści historycznych. Co prawda mnogość wątków, fragmentaryczność i częste przeskoki narracyjne były dla mnie z początku nieco dezorientujące, ale z czasem wszystkie elementy zaczęły składać się na fascynującą i angażującą całość, którą doceniałam coraz bardziej z każdą kolejną przeczytaną stroną.

"Coraz ciemniej w Wartheland" to książka, która pozwala spojrzeć na lata drugiej wojny światowej i niemieckiej okupacji z nieco innej perspektywy. Ożywiając prawdziwe wydarzenia i postaci, Piotr Bojarski stworzył fabularyzowaną opowieść o zwykłych i wydawać by się mogło niepozornych ludziach, którzy wykazali się niezwykłą odwagą, ryzykując życie w obronie wyznawanych wartości, walcząc o wolność, godność i sprawiedliwość. O dramatycznych decyzjach i ich konsekwencjach, wewnętrznej sile, stracie, nadziei i gotowości do poświęceń. O miłości, lojalności i dobru, ale też złu, przemocy i nienawiści. I o przewrotnym losie, którego nie sposób przewidzieć. "Coraz ciemniej w Wartheland" to powieść historyczna, którą warto polecać.




Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak Horyzont.


Data wydania: 14 lipca 2021
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Liczba stron: 496
Moja ocena: 4,5/6

niedziela, lipca 04, 2021

#375 "Astrohaj. Jak dotknąć kosmicznego pyłu" - Fred Watson (przekład Małgorzata Glasenapp)

#375 "Astrohaj. Jak dotknąć kosmicznego pyłu" - Fred Watson (przekład Małgorzata Glasenapp)

Wszechświat fascynuje człowieka od zawsze. Zadziwia i często przeraża nas swoją wielkością oraz ogromem tajemnic, które skrywa. Nasze rozumienie genezy i ewolucji wszechświata jest jednym z wielkich osiągnięć nauki. Ta wiedza pochodzi z dziesięcioleci innowacyjnych eksperymentów i teorii. Nowoczesne teleskopy naziemne i kosmiczne wykrywają światło z galaktyk odległych o miliardy lat świetlnych, pokazując nam, jak wszechświat wyglądał, gdy był młody. Wiemy coraz więcej, ale nadal sporo jest do odkrycia. Wydaje się też, że są pytania, na które możemy nigdy nie znaleźć odpowiedzi...

Kosmos to chyba jeden z bardziej fascynujących i wdzięcznych tematów podejmowanych w literaturze popularnonaukowej. Lubimy patrzeć w nocne niebo, zachwycać się zdjęciami z kosmosu, oglądać filmy o lądowaniu na Księżycu i marzymy o międzyplanetarnych podróżach. Czytanie książek o wszechświecie to nie tylko dobry sposób, żeby dowiedzieć się więcej, ale też żeby miło spędzić czas - bo taka lektura, jeśli jest przystępna i angażująca, może stać się doskonałą czytelniczą rozrywką. Przykład? Nie muszę wcale szukać daleko :) "Astrohaj. Jak dotknąć kosmicznego pyłu" to czerwcowa (i wyczekana;) nowość popularnonaukowej serii Zrozum Wydawnictwa Poznańskiego. Jej autor, Fred Watson (urodzony w Anglii astronom Australijskiego Obserwatorium Astronomicznego, pisarz i popularyzator nauki o kosmosie), zabiera nas w fascynującą podróż po bliższych i dalszych zakątkach wszechświata. Warto, bo jak możemy przeczytać na okładce, "bilet na tę podróż jest tańszy niż te sprzedawane przez firmy oferujące komercyjne loty w kosmos". Ale uwaga, to nie jedyna zaleta książki Freda Watsona :)

Czy jesteśmy sami we wszechświecie? Skąd wziął się Księżyc? Dlaczego niebo jest niebieskie? Skąd wiemy, z czego zbudowane są gwiazdy? Czym są czarne dziury?

"Astrohaj" to dwadzieścia jeden rozdziałów i wiele interesujących kosmicznych kwestii - od narodzin wszechświata i charakterystyki naszej planety, przez spadające gwiazdy, meteoryty i kosmiczny pył, pomiary fal elektromagnetycznych, pochodzenie Księżyca, znikające pierścienie Saturna i wycieczki międzyplanetarne, aż po czarne dziury, grawitację i zagadki ciemnej materii. Fred Watson opowiada również o roli badań kosmicznych, planetarnej higienie, ekonomii oraz teoriach dotyczących istnienia życia pozaziemskiego. Unikając chaosu, porusza wiele różnych tematów, aktualnych i ważnych z punktu widzenia współczesnej astronomii. "Astrohaj" to spojrzenie eksperta na to, co wiemy i skąd to wiemy - kosmiczna opowieść, dzięki której rzeczywiście poczujemy się tak, jakbyśmy dotykali kosmicznego pyłu :)

"Nauka nie potrafi odkryć ostatecznej tajemnicy Przyrody, ponieważ ostatecznie to my sami jesteśmy częścią zagadki, którą próbujemy rozwiązać" - Max Planck

Zanim Fred Watson został szanowanym i popularnym astronomem, był szesnastoletnim chłopcem siedzącym przed czarno-białym telewizorem i obserwującym z fascynacją transmisję całkowitego zaćmienia Słońca, a później także studentem oglądającym na ekranie Neila Armstronga spacerującego po Księżycu. Widać wyraźnie, że pasja i zadziwienie, które zrodziły się w młodości, nie opuściły go przez kolejne lata - i nie opuszczają nadal. Są one również obecne w książce, razem z wiedzą i doświadczeniem. "Astrohaj" to publikacja napisana w sposób przystępny i angażujący, z odrobiną humoru, ciekawością, wnikliwością i entuzjazmem. Przewracając kolejne strony, czytelnik czuje się tak, jakby uczestniczył w odkrywaniu czegoś wyjątkowego i niezwykłego (zresztą czy kosmos nie jest właśnie taki?:). Fred Watson z łatwością omawia nawet najtrudniejsze i najbardziej złożone zagadnienia, tworząc z nich kosmiczną opowieść dla każdego - zwykłego czytelnika oraz nieco bardziej zaawansowanego pasjonata. Ta książka to literatura popularnonaukowa w pełnym tego słowa znaczeniu. "Astrohaj" świetnie spełnia swoją rolę łącząc przyjemne z pożytecznym - wiedzę i rozrywkę w odpowiednich proporcjach. Za sprawą lekkiego pióra autora kosmos wydaje się bliższy i jeszcze bardziej fascynujący. W książce znalazłam wiele zagadnień, o których wcześniej nie słyszałam lub takich, które znałam tylko ogólnikowo. Fred Watson pisze tak przystępnie i z taką pasją, że mogłabym czytać i czytać - żałowałam, gdy dotarłam do ostatnich stron.

Bo wszyscy składamy się z kosmicznego pyłu - jesteśmy dziećmi gwiazd

"Astrohaj" Freda Watsona, oprócz walorów edukacyjnych i rozrywkowych, ma jeszcze jedną istotną zaletę - bardzo dobrze uświadamia, jak maleńką cząstką wszechświata jest Ziemia (a sam człowiek jeszcze mniejszą). I taka zmiana perspektywy działa niezwykle otrzeźwiająco i pobudzająco na wyobraźnię. Książka sprzyja refleksji, wyzwala pokorę wobec potęgi wszechświata i co ważne przypomina też, że wszyscy jesteśmy częścią tego wielkiego, tajemniczego świata.


"Astrohaj" to kolejna świetna publikacja z serii popularnonaukowej Zrozum. Dzięki niej inaczej spojrzymy na nocne niebo i miejsce Ziemi, naszego domu, we wszechświecie oraz dostrzeżemy to, na co do tej pory nie zwracaliśmy uwagi. Fred Watson podarował nam fascynującą opowieść o otaczającym nas świecie i bliskich nam zjawiskach (a także tych bardziej odległych;) Serdecznie polecam - idealna propozycja dla ciekawych czytelników lubiących wiedzieć więcej.





Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu.


Tytuł oryginalny: Cosmic Chronicles: A user's guide to the Universe
Przekład: Małgorzata Glasenapp
Wydawnictwo: Poznańskie
Seria: Zrozum
Data wydania: 2 czerwca 2021
Liczba stron: 248
Moja ocena: 5/6

czwartek, lipca 01, 2021

#374 "Pieśń o Achillesie" - Madeline Miller (przekład Urszula Szczepańska-Bukowska)

#374 "Pieśń o Achillesie" - Madeline Miller (przekład Urszula Szczepańska-Bukowska)

Jedna z najsłynniejszych wojen, wielka miłość silniejsza niż śmierć, przeznaczenie, przed którym nie sposób uciec, dramatyczna walka z własnym ego i rozdzierające serce decyzje czyli "Pieśń o Achillesie" - debiutancka książka Madeline Miller i zdobywczyni Women's Prize for Fiction 2012.

Wydaje się, że historię oblegania Troi przez Achajów opowiadano już miliony razy i z wykorzystaniem różnych form przekazu. Okazuje się jednak, że młoda i utalentowana amerykańska filolożka klasyczna była w stanie zaproponować nam coś oryginalnego - świeże i spojrzenie na wojnę trojańską w ujęciu beletrystycznym. Zresztą "Pieśń o Achillesie" to coś znacznie więcej niż tylko historyczna podróż w czasie. Jej sercem jest wyjątkowa relacja jaka łączyła greckiego herosa z Patroklosem, wygnanym księciem. To właśnie z jego perspektywy poznajemy opowieść o Największym z Greków - bohaterze wojny trojańskiej.

Miał żyć długo i szczęśliwie, lecz umrzeć zapomniany albo też umrzeć młodo, zdobywając chwałę

Od wydawcy: Nad Achillesem, synem króla Peleusa i pięknej nereidy Tetydy, ciąży straszliwe fatum. Tylko on może zapewnić Grecji wygraną w wyniszczającej wojnie. Ale zwycięstwo dopełni się wtedy, kiedy zginie. Zapowiedź tej tragedii nie opuszcza go ani na krok, lecz Achilles nie żyje w jej cieniu. Jest najpiękniejszym, najsilniejszym i najbardziej utalentowanym synem Grecji, złotym dzieckiem, które z czasem przeistacza się w największego bohatera swoich czasów. Patroklosowi brakuje tego wszystkiego, co ma Achilles. Jest wygnańcem – dziwnym, słabym i nic nieznaczącym. A jednak pewnego dnia między chłopcami zadzierzga się nić przyjaźni… Kiedy po latach Grecję obiega wieść o porwaniu do Troi pięknej Heleny, Achilles, uwiedziony obietnicą nieśmiertelnej sławy, z innymi bohaterami gotuje się do walki. Razem z nim rusza Patroklos. Jeszcze nie wiedzą, że na polach pod Troją los upomni się o swoje – niezależnie od prób, które podejmą, aby go oszukać.

Madeline Miller zaskoczyła mnie pozytywnie. "Pieśń o Achillesie" wyróżnia się na tle powieści historycznych za sprawą błyskotliwego pióra autorki oraz mitologicznego klimatu - płynnego połączenia dawnych czasów ze współczesną prozą. Z łatwością zachwycił mnie sposób, w jaki Madeline Miller zamieniła epos historyczny w barwną, żywą i emocjonalnie porywającą opowieść. Autorka z dbałością o szczegóły odmalowuje mitologiczny świat, ale co ciekawe robi to z wrażliwością, czułością i przenikliwością. Na każdej stronie czuć wyjątkowy klimat - bogowie, herosi, śmiertelnicy, a w dalszej części również wojenna pożoga. Sceneria zmienia się wraz z bohaterami - Miller tworzy piękne, potężne i pełne niuansów sceny, bez względu na to, czy dotyczą one brutalnej wojny, czy chwil namiętności. Najbardziej zadziwiło mnie, jak bardzo Miller uczyniła tę mitologiczną rzeczywistość bliską współczesnemu czytelnikowi, głównie za sprawą zoomu na emocje, wewnętrzne zmagania i międzyludzkie relacje. Autorka przedstawia mit o Achillesie, nadając zarówno jemu jak i pozostałym bohaterom ludzkie cechy i ludzką wrażliwość. Grecki heros w tej opowieści jest potężnym wojownikiem, dobrodusznym, utalentowanym i ufnym, ale jednocześnie skłonnym do egoizmu, dumy i pychy. Miller z przenikliwością kreśli portrety męskie i kobiece, tak bardzo prawdziwe i skomplikowane wewnętrznie. W "Pieśni o Achillesie" znajdziemy walkę między sercem i rozumem, miłością i nienawiścią, pokorą i dumą - tym co ludzie i śmiertelne, a tym co boskie i wieczne.

"Rozpoznałbym go po dotyku, po samym zapachu; poznałbym go na ślepo po tym, jak oddycha i jak stawia kroki. Poznałbym go w śmierci, na końcu świata"

"Pieśń o Achillesie" to przede wszystkim poruszająca, ale też tragiczna opowieść miłosna. Spekulacje dotyczące relacji Achillesa i Patroklosa są tak stare, jak stara jest historia wojny trojańskiej ;) Mówiąc jednak poważnie, wielu z nas nie wie o tym, że łączyło ich coś więcej niż tylko przyjaźń. Madeline Miller rzuca światło na dynamikę ich relacji - towarzyszymy bohaterom od pierwszego spotkania w dzieciństwie aż do dramatycznych wydarzeń wojny trojańskiej. Wielu z nas, przynajmniej w ogólnym zarysie, wie, jak potoczyły się losy Achillesa. Dzięki autorce mamy okazję zagłębić się w szczegóły i odkryć, jaką rolę w życiu herosa i podejmowanych przez niego decyzjach odgrywał Patroklos. Wątek miłosny jest angażujący, wzruszający, a ostatecznie również podnoszący na duchu. Od książki Miller trudno się oderwać, a ostatnie rozdziały są w stanie wzruszyć do łez.

Pieśń, która rozbrzmiewa do dziś...

"Pieśń o Achillesie" to uniwersalna i ponadczasowa opowieść o miłości silniejszej niż śmierć, poświęceniu i przeznaczeniu. O honorze, odwadze i trudnych decyzjach. Rewelacyjne podejście do tematu - mitologia wspaniale rezonuje w tej książce jako ludzka historia. Urzekła mnie piękna i opisowa proza Miller, a także emocje i wrażliwość jakie zostały uchwycone na kartach powieści. I nawet jeśli mitologia to zupełnie nie wasze klimaty - polecam. W tej książce odnaleźć można znacznie więcej. Miller umiejętnie zwraca uwagę na grecką klasykę i przybliża ją współczesnym czytelnikom w atrakcyjnej i przystępnej formie. Czułam się tak, jabym była częścią tej opowieści - kompulsywnie przewracałam strony oczarowana talentem pisarskim autorki. Zakończenie złamało mi serce i doprowadziło do łez, ale przyniosło też nadzieję oraz skłoniło do refleksji nad ludzkim losem. Madeline Miller podarowała nam głęboko poruszającą, słodko-gorzką pieśń pełną miłości, namiętności, żalu, smutku i nadziei. Jestem zachwycona i serdecznie polecam.







Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Albatros.


Tytuł oryginalny: The Song of Achilles
Przekład: Urszula Szczepańska-Bukowska
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 16 czerwca 2021
Seria: Butikowa
Liczba stron: 384
Moja ocena: 6/6

Copyright © w ogrodzie liter , Blogger